Najbardziej dotknął Rosjan „stadionowy zakaz" dla prezydenta Władimira Putina. – To bardzo dziwne. Czy Władimir Władimirowicz chciał wyjść na tatami? – dopytywał się deputowany parlamentu i były zawodowy mistrz świata w boksie Nikołaj Wałujew, nawiązując do prezydenckiego zamiłowania do judo.
– Uważamy, że tego rodzaju decyzje w stosunku do przywódcy suwerennego państwa są niedopuszczalne – oświadczył szef Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego Stanisław Pozdniakow. Cieszył się natomiast, że Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) pozwolił dopingowo czystym sportowcom Rosji na udział w zawodach.
Rok wcześniej ówczesny premier Dmitrij Miedwiediew nazwał wyrok Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), dyskwalifikujący Rosję na cztery lata, „kontynuacją antyrosyjskiej histerii, która przyjęła już formy chroniczne". Rosja złożyła apelację i CAS skrócił banicję do dwóch lat.
Ale część przedstawicieli władz wciąż nie może się uspokoić. – To jest całkowicie nieprzyzwoite – powiedział o „zakazie stadionowym" dla Putina senator Władimir Dżabarow i zapowiedział apelacje. Choć nie jest w żaden sposób związany ze sportem, jego słowa mają swoją wagę, gdyż jest zastępcą szefa senackiego komitetu spraw zagranicznych. Przy okazji nazwał decyzję CAS „całkowicie bez precedensu".
Rosyjscy komentatorzy sportowi natychmiast przypomnieli mu jednak, że prezydent Rosji nie jest pierwszym przywódcą kraju, który nie będzie mógł odwiedzić igrzysk. Wyprzedził go szef Komitetu Olimpijskiego Białorusi Aleksander Łukaszenko. „Z czystej ciekawości – co jest dla Putina bardziej obraźliwe, czy to, że zakazali mu przyjeżdżać na igrzyska, czy może to, że pierwszym był nie on, ale Łukaszenko" – roześmiał się jeden z opozycyjnych blogerów.