Allach w Kolonii

Najpotężniejszy meczet w Europie, choć jeszcze nie powstał, już udowodnił, jak bardzo nieufni są Niemcy do integracji tureckich imigrantów

Publikacja: 08.09.2007 14:44

Demonstracja organizacji Pro Köln przeciw budowie meczetu w Kolonii

Demonstracja organizacji Pro Köln przeciw budowie meczetu w Kolonii

Foto: AFP

Mężczyźni stoją na szarym, ciasnym podwórku. W dwóch zwartych szeregach. Co chwilę podnoszą ręce do głowy, przykrywając uszy dłońmi. "Allah au akbar" -wołają, Allah jest wielki. Naprzeciwko, na brudnych schodach Cami - sali modlitewnej - kiwa się imam. Śpiewnym głosem recytuje 36. surę Koranu. Modlitwę żałobną. Mężczyźni wynoszą trumnę przykrytą turecką flagą. Kondukt żałobny rusza w kierunku pobliskiego cmentarza. Na twarzach żałobników nie widać bólu. Śmierć w świetle islamu nie jest czymś złym czy negatywnym. Nie jest ani następstwem grzechu, ani karą dla człowieka. Jest traktowana jako przejście pod bezpośrednią opiekę Boga.

Na szarym podwórku zostały kobiety. Ich kolorowe chusty dodają ponuremu popołudniu blasku. Dzieci biegają, słychać śmiech. Kobietom nie wolno uczestniczyć w ceremonii żałobnej. Na cmentarz pójdą dopiero wtedy, gdy mężczyźni go opuszczą. Tradycja islamska jest ważna w Kolonii. Ważniejsza niż w Stambule czy Ankarze. Kiedy ubodzy mieszkańcy Anatolii przybyli w latach 60. jako tania siła robocza do Niemiec, przywieźli ze sobą nie tylko wiarę, lecz również surowe wiejskie tradycje. Strzegą ich zazdrośnie.

Kolonia ma około miliona mieszkańców. 120 tysięcy to tureccy muzułmanie. 35 tysięcy z nich mieszka w ubogiej robotniczej dzielnicy Ehrenfeld. Żyją tu od ponad 30 lat, ich dzieci i wnuki urodziły się w Niemczech. Codziennie przychodzą do sali modlitewnej na terenie Turecko-Islamskiego Związku Religijnego (Ditib). Modlą się, piją herbatę, dyskutują. Teren Ditib - ściśnięty między biurowcem Deutsche Telekom i stacją benzynową Shell -przypomina orientalne miasteczko. Oprócz sali modlitewnej są tu sklepy spożywcze, biura podróży, herbaciarnia, księgarnia oraz zakład pogrzebowy. Podczas wielkich uroczystości robi się ciasno, na ulicy kłębią się wierni. Byłe hale fabryczne, które Ditib kupił w 1986 roku od miasta, powoli ulegają degradacji. Tynk jest popękany, podłoga na korytarzach zdarta. Ze ścian zwisają obdrapane tapety.

Temu, kto pomógł zbudować choć jeden meczet na świecie, Allah podaruje pałac w raju - Hadis-i-Serif

Mimo tego Turcy mają powody do radości. Orientalne miasteczko niedługo zniknie. Zostanie zastąpione przez reprezentacyjny meczet dla 3 tysięcy wiernych. Modernistyczna kopuła przypominająca kształtem złożone w modlitwie ręce wzniesie się na 34 metry wysokości. Ujej boków staną minarety zdobione złotym półksiężycem, wysokie na 55 metrów. Turcy z dumą podkreślają, że będzie to najpotężniejszy meczet w Europie. Tak samo widoczny jak słynna katedra stojąca w centrum miasta, zaledwie 2 kilometry stąd. U boku nowej świątyni - "centrum kultury". 2,5 tysiąca mkw. sklepów, rzeźni, fryzjerów, łaźni, księgarni oraz gabinetów adwokackich. Wszystkie prowadzone według zasad islamu.

Budowa zaprojektowana przez znanego architekta Paula Böhma, słynącego z budowli sakralnych, będzie kosztować Ditib ponad 20milionów euro. To, co dla muzułmanów jest powodem do radości, niepokoi wielu niemieckich mieszkańców. Ehrenfeld już dawno przestało przypominać dzielnicę Kolonii. Niemieckie knajpy zostały zastąpione przez chińskie, włoskie i wietnamskie. Sklepy prowadzą dziś Turcy, Afgańczycy i Arabowie. Po ulicach spacerują kobiety w chustach. Na ławce pod sklepem spożywczym siedzą pobożni muzułmanie, obracając w ręku mala - islamskie perły modlitewne. Kogo na to stać, wyprowadza się. Zostają azylanci, studenci i emeryci. Ceny nieruchomości od lat spadają. Zdaniem kolończyków meczet ostatecznie podzieli miasto na Niemców i Turków. Tych pierwszych zaś na tych, którzy się silą na tolerancję, i tych, którzy się boją islamu. Budowa ma ruszyć w grudniu i zakończyć się w 2009 roku. Spór między jej zwolennikami i przeciwnikami trwa już od sześciu lat. Politycy lokalni kłócą się w radzie miasta o każdy centymetr minaretów. Na ulicach dochodzi do gwałtownych manifestacji. Planowany meczet przemienił miasto, które uchodziło za symbol chrześcijaństwa w Niemczech, w symbol postępującej islamizacji Europy.

Stefan Strauss od 1992 roku mieszka w Ehrenfeld. Od dwóch lat pracuje w warsztacie ślusarskim na Venloer Strasse, zaledwie 50 metrów od przyszłego meczetu. Sympatyczny, wykształcony 30-latek uważa się za nowoczesnego, tolerancyjnego Niemca. Od jakiegoś czasu dręczą go jednak wątpliwości. - Nie jestem przeciwny budowie meczetu. Cudzoziemcy mi nie przeszkadzają - uśmiecha się. Po chwili poważnieje. - To, co się będzie działo w tym meczecie, powinno podlegać jakiejś kontroli - mówi. - Imamowie muszą być kształceni w Niemczech, a nie w Turcji, a modlitwa powinna być odprawiana po niemiecku -dodaje. Kolejny uśmiech. -To naiwne życzenia - przyznaje.

Jego obawy podziela większość mieszkańców dzielnicy. Wszyscy pamiętają Metina Kaplana, tureckiego imama, który w 1995 roku okrzyknął się kalifem Kolonii. Kiedy w Berlinie znalazł się konkurencyjny kalif - radykalny imam Ibrahim Sofu -kazał go zabić. Brutalna śmierć Sofu połączona z apelami Metina o rozpoczęcie wojny religijnej skłoniła niemieckie władze w 2004 roku do wydalenia go z kraju. Dziś siedzi w tureckim więzieniu za próbę ataku bombowego na mauzoleum Atatürka w Ankarze, a postawiono mu zarzut zdrady państwa. -Boję się, że zamiast otworzyć się na świat, Turcy zamkną się w sobie. Że na terenie Ditib powstanie coś w rodzaju islamskiej kolonii, do której nie będziemy mieli wstępu - ciągnie Strauss. Jego pracodawca woli zapobiec kłopotom. W przyszłym miesiącu przenosi warsztat, który jego ojciec otworzył w 1963 roku, w głąb dzielnicy. Im dalej od meczetu, tym lepiej.

W małym kiosku obok ślusarni pracuje Baseer. 20 lat temu przeniósł się z Afganistanu do Kolonii. Venloer Strasse uważa za swą drugą ojczyznę. Do tej pierwszej nie może wrócić, bo uciekł z wojska. W piątki chodzi do sali modlitewnej, choć nie czuje się tam dobrze. Z nikim nie rozmawia, nie siada w herbaciarni, nie uczestniczy w uroczystościach. -To turecka gmina. I turecki meczet. Ja jestem Afgańczykiem - tłumaczy. Budowa meczetu mało go obchodzi. Bardziej to, że ostatnio ma coraz mniej klientów. - Dzielnica schodzi na psy. Ludzie nie mają pieniędzy - skarży się. Ma więc nadzieję, że nowy meczet ściągnie ludzi z pieniędzmi, którzy będą kupować tureckie gazety, tytoń i herbatę. - Inaczej będę musiał przenieść kiosk gdzie indziej -wzdycha.

Gerd i Inge Rabels są emerytami koło siedemdziesiątki. Wysokieemerytury pozwalają im na komfortowe życie. Gerd pracował kiedyś jako mechanik u Forda w Australii, Inge była nauczycielką. Oboje urodzili się w Ehrenfeld. -Kiedyś to była zwyczajna dzielnica. Mieszkali tu niemieccy robotnicy, którzy pracowali w fabryce Bayera w Leverkusen - opowiadają. Potem przyjechali Turcy pomagać budować niemiecki dobrobyt. - Wtedy zaczęły się kłopoty - uważa Gerd. - Teraz pełno tu Turków. Żyją z zasiłków społecznych. Chyba nie po to pracowaliśmy całe życie, by ich utrzymywać? -pyta Inge. Kiedy młoda kobieta w chuście islamskiej przechodzi obok, Gerd wola: Nie jesteśmy w zoo, w klatce z pingwinami! Oboje parskają śmiechem. -My im pozwalamy budować meczety, a oni nas u siebie prześladują. Nam nie wolno u nich budować kościołów -krzyczy Inge. - Kiedy oni zbudują to monstrum, w dzielnicy wybuchnie chaos. Już teraz robią w piątki potworny hałas -skarży się Gerd.

Rada miasta, w której rządzi koalicja Zielonych, socjalistów i liberałów, już rok temu dała zielone światło budowie. Za zamkniętymi drzwiami, nie pytając mieszkańców o zdanie. Kiedy ruch obywatelski Pro Köln zebrał przeciwko budowie podpisy ponad trzech czwartych mieszkańców dzielnicy, protestu nie uwzględniono. Pośród 16 tysięcy było 7 tysięcy podpisów obywateli państw nieunijnych. A byli to Turcy, którzy woleliby, aby meczety budowano w Anatolii. Lokalni politycy dalej popierają działalność Ditib w przekonaniu, że wspierając umiarkowane organizacje muzułmańskie, zapobiegną rozwojowi radykalnego islamu.

W powojennych Niemczech nikt nie chce uchodzić za prawicowego ekstremistę. Szybko nasuwają się skojarzenia z III Rzeszą. Z meczetem walczy już wyłącznie ruch obywatelski Pro Köln, stowarzyszenie mieszkańców Ehrenfeld oraz część lokalnej CDU. Ale zapobiec budowie nie mogą. Najwyżej ją opóźnić.

Kolońska CDU próbuje skłonić Ditib do zmniejszenia wysokości budowli. Co tydzień szef CDU Walter Reinarz jeździ w tym celu na Venloer Strasse. Ditib mu obiecuje, że weźmie jego propozycje pod uwagę. Podobną strategię przyjął także Kościół katolicki. Mimo że pomysł budowy meczetu w Ehrenfeld skrytykował biskup Augsburga Walter Mixa oraz koloński kardynał Joachim Meisner, Kościół co tydzień organizuje spotkania "integracyjne" zimamami w kolońskiej katedrze.

Na ścianie w ciasnym holu wisi portret Atatürka. Ze zdjęcia obok uśmiecha się prezydent Niemiec Horst Köhler. Wszędzie wiszą flagi Turcji, Niemiec oraz Unii Europejskiej. Ulotki leżące na stole reklamują lekcje języka niemieckiego. "Naucz się języka! Stan się częścią niemieckiego społeczeństwa!" -głoszą. W księgarni na podwórku leżą książki po niemiecku i turecku. "Dziecko szuka Allaha" - głosi tytułjednej z nich. Wszystkie drzwi są szeroko otwarte. Ditib na pierwszy rzut oka budzi zaufanie. Związek, który podaje się za stowarzyszenie non profit, stara się o dialog, o przejrzystość. Niemcy mają odnieść wrażenie, ze panują nad tym, co się dzieje w pomieszczeniach ukrytych wgłębi korytarzy.

Organizacja została założona w 1984 roku. Miała być parasolem dla 230 niemieckich stowarzyszeń islamskich. Dziś kontroluje 870 i reprezentuje ponad 70 procent niemieckich muzułmanów. Dla wielu jest symbolem udanej integracji. Awantura o meczet pokazała, że niesłusznie. Najpierw kierownictwo organizacji odmówiło uczestnictwa w czerwcowym szczycie integracyjnym niemieckiego rządu. Teraz kategorycznie odmawia dialogu z radą miasta na temat wielkości meczetu. -Meczet zostanie zbudowany tak, jak planowaliśmy. Nie oddamy choćby jednego centymetra - oświadczył w zeszłym tygodniu kierownik biura Ditib Mehmet Yildirim dziennikarzom. W zespole doradczym komitetu budowy meczetu zasiadają wyłącznie jego zwolennicy, starannie dobrani członkowie SPD, FDP i Zielonych oraz burmistrz Kolonii Fritz Schramma, który od początku wspierał projekt. O "ścisłym nadzorze budowy meczetu przez przedstawicieli różnych grup społecznych" nie może więc być mowy. Postawa Ditib jest zrozumiała. Związek nie jest bowiem zwyczajnym stowarzyszeniem żyjącym z dobrowolnych składek swych członków. W rzeczywistości pieniądze na swą działalność otrzymuje z Ankary. Jest zwyczajną przybudówką tureckiego ministerstwa do spraw religijnych. Przewodniczący Ditib Sadi Arslan jest równocześnie konsulem honorowym Turcji. Na piątkową modlitwę podjeżdża służbowym samochodem z kierowcą. Kiedy przemawia, potrzebuje tłumacza.

W 1960 roku w Niemczech istniały trzy sale modlitewne. Dziś jest ich ponad 3 tysiące. Plus 143 meczety z minaretami i muezinem. Większość z nich administracyjnie podlega Ditib. W ostatnich tygodniach Ditib rozpoczął poszukiwania kolejnych terenów w pobliżu planowanego meczetu. Jednak ani stacja benzynowa Shell, ani właściciel hipermarketu OBI na rogu Venloer Strasse nie chcieli sprzedać swych terenów. Zamiast tego związek kupił biurowce w dzielnicach Mühlheim i Chorweiler. W przyszłości mają tu powstać kolejne meczety. Wprawdzie mniejsze niż ten na Venloer Strasse, lecz mieszczące co najmniej 2 tysiące wiernych. Imamowie będą sprowadzani z Turcji.

Markus Wiener siedzi w biurze Pro Köln na kolońskiej Marktgasse. Duży, energiczny blondyn co chwila zerka na portret Bismarcka wiszący nad biurkiem. Ale organizacja może tylko pomarzyć o pruskim blasku i chwale. Mimo że jest reprezentowana w radzie miasta, ma mały wpływ na to, co się w niej dzieje. Udało się jej zdobyć zaledwie 200 aktywnych członków. Większość to młodzi ludzie, miejscowi adwokaci, lekarze i sklepikarze. Co chwilę zbierają podpisy przeciwko meczetowi. Jednak od 2001 roku nie udało się zorganizować ani jednego referendum w tej sprawie. Weiner smutnie kreci głową. -Pozostały nam skargi cywilne. Postaramy się nakłonić mieszkańców dzielnicy do składania ich w sądzie. Wystarczy udowodnić, że budowa meczetu negatywnie wpłynie na ich działalność handlową. Wtedy uda nam się przesunąć rozpoczęcie budowy może nawet o dwa lata - twierdzi. Najbardziej go denerwuje postawa burmistrza CDU Fritza Schrammy. - Przydałby mu się meczet przed domem. Zobaczyłby, jak wygląda integracja w Niemczech. Jego zdaniem zarówno burmistrz, jak i reszta partii politycznych nie chce stracić muzułmańskich wyborców. - Obnoszą się z religijną tolerancją, aby w następnych wyborach nie wyjść na idiotów - dodaje złośliwie.

Aby zmobilizować ludność, Pro Köln w maju zorganizował 200 osobową manifestację przed siedzibą Ditib. Czekało na nią 1600 kontrdemonstrantów. Przybyli również neonaziści z pobliskiego Bochum. Na wiecu przemawiali politycy skrajnej prawicy, w tym szef austriackiej partii wolności FPÖ Heinz Strache. Zwolennicy meczetu sprowadzili szefa nadreńskich związków zawodowych DGB Wolfganga Uellenberga von Dawena. Tysiąc policjantów próbowało panować nad sytuacją. Bilans: 300 osób aresztowanych, w tym lewicowy radny Claus Ludwig, zaśmiecone ulice.

Pro Köln zaczął mieć problemy z federalnym urzędem obrony konstytucji. W ostatnim raporcie urzędu ruch został zaliczony do "ekstremistycznych związków neonazistowskich". Od tego momentu - twierdzi Wiener - służby usiłują infiltrować Pro Köln. - Prześladują nas. Coraz częściej, gdy wynajmujemy sale na spotkania, właściciel dzwoni do nas dwa dni przed umówionym terminem i odmawia wynajmu. Jeden się przyznał, że to urząd ochrony konstytucji kazał mu nam odmówić. Zamiast infiltrować organizacje muzułmańskie, dręczą nas, zwykłych obywateli - skarży się.

Hatice Ada jako dziecko panicznie bała się sąsiada. Schodząc po schodach bloku, w którym mieszkała z matką i dwojgiem rodzeństwa, starała się nie robić hałasu. Kiedy starszy pan słyszał jej kroki, otwierał szeroko drzwi. -Zasrani Turcy. Wynoście się stąd! - wołał. Za każdym razem chciała coś odpowiedzieć, krzyknąć: Ja jestem Niemką, ja się tu urodziłam! Zamiast tego płakała. - Dziś wiem, że nie możemy być pasywni. Musimy walczyć o nasze prawa - mówi energicznie. Ada należy do czwartej generacji Turków w Kolonii. Od czterech lat pracuje w biurze do spraw dialogu Ditib. Jest modnie ubrana, jej oczy są podkreślone ciemną kredką. Chusty islamskiej nie nosi.

Podobne przeżycia w dzieciństwie miała również jej szefowa - pełnomocnik do spraw dialogu w Ditib Seda Can. - Przyjechaliśmy z Anatolii do Niemiec, kiedy miałam trzy lata. - Wtedy przyjmowali nas z otwartymi ramionami. Mimo iż nas nienawidzili. Teraz im przeszkadzamy - dodaje. 29-letnia Can nosi chustę. Na twarzy nie ma śladu makijażu. - Później pojechałam do Turcji. Studiować teologię - opowiada dalej. - Wróciłam, aby przekazać Niemcom trochę wiedzy o islamie. Oni jednak nie chcieli słuchać. Moja praca polega głównie na odbieraniu telefonów od oburzonych Niemców, którzy mi wymyślają od najgorszych. Albo po prostu krzyczą: Turcy do gazu, i odkładają słuchawkę - wzdycha. Takich telefonów odebrała już kilkaset. Najchętniej pojechałaby na urlop do Turcji. Wyłączyć się ze sporu o meczet. Zamiast tego w przyszłą niedzielę pojedzie do tureckiej łaźni w Düsseldorfie. W niedzielę jest tam dzień kobiet. - Niemcy nie rozumieją. My już tu jesteśmy. I tu zostaniemy. Będą musieli z nami żyć. Będziemy strzegli tradycji, którą nam przekazali rodzice i dziadkowie - wtrąca Hatice Ada. - Dzięki temu nasze dzieci będą się czuły w Kolonii jak u siebie - dopowiada Can. - Nie można nam zabronić wnoszenia symboli naszej obecności. Zasługujemy na nie tak samo jak katolicy czy protestanci.

Mężczyźni stoją na szarym, ciasnym podwórku. W dwóch zwartych szeregach. Co chwilę podnoszą ręce do głowy, przykrywając uszy dłońmi. "Allah au akbar" -wołają, Allah jest wielki. Naprzeciwko, na brudnych schodach Cami - sali modlitewnej - kiwa się imam. Śpiewnym głosem recytuje 36. surę Koranu. Modlitwę żałobną. Mężczyźni wynoszą trumnę przykrytą turecką flagą. Kondukt żałobny rusza w kierunku pobliskiego cmentarza. Na twarzach żałobników nie widać bólu. Śmierć w świetle islamu nie jest czymś złym czy negatywnym. Nie jest ani następstwem grzechu, ani karą dla człowieka. Jest traktowana jako przejście pod bezpośrednią opiekę Boga.

Pozostało 96% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019