Najstarsi politycy na Kapitolu nie pamiętają, kiedy ostatnio tak gorąco witano tu francuskiego przywódcę. – Francja i USA były, są i zawsze będą sojusznikami – podkreślał Sarkozy, dla którego była to pierwsza oficjalna wizyta w Ameryce. Poprzedniego wieczora prezydent George W. Bush i jego żona przyjęli go uroczystą kolacją w Białym Domu.
– Ta wizyta ma przede wszystkim wymiar symboliczny, jest wyrazem zmian, jakie już zaszły w relacjach między Waszyngtonem i Paryżem. Została zorganizowana z myślą o opinii publicznej w obu krajach – wyjaśnia w rozmowie z „Rz” Jeremy Shapiro, szef Ośrodka USA i Europy przy Brookings Institution w Waszyngtonie.
Obu stronom bardzo zależy na odbudowaniu relacji, które za czasów Jacques’a Chiraca znalazły się w dołku. Znaczna część przemówienia Sarkozy’ego w Kongresie dotyczyła wspólnej historii. Mówił o tym, jak Ameryka dwukrotnie – z wielkim poświęceniem – ratowała Francję z opresji w obu wojnach światowych, a potem wspierała w czasach zimnej wojny. – Jesteśmy wam niezwykle wdzięczni. To jest znacznie ważniejsze od wszelkich nieporozumień między nami – dodał.
Za rządów Chiraca między oboma krajami wiało chłodem. Francuski przywódca głośno przeciwstawiał się interwencji w Iraku. Wielu Amerykanów, szczególnie z prawej strony sceny politycznej, odbierało postawę Francuzów jako zdradę. Pojawiły się apele o bojkot francuskich towarów.
Dziś kandydaci partii republikańskiej prześcigają się w pochwałach pod adresem francuskiego prezydenta i jego ojczyzny. – Francja stała się jednym z moich ulubionych krajów – powiedział Rudy Giuliani, a Fred Thompson mówi, że już czas, by francuskie wino wróciło na amerykańskie stoły.