Kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta John McCain niespodziewanie pojawił się wczoraj w Bagdadzie. Senator McCain pojedzie też do Izraela, gdzie będzie miał okazję do podkreślenia starej znajomości z całą elitą polityczną tego kraju, oraz do Wielkiej Brytanii i Francji, gdzie spotka się premierem Gordonem Brownem i prezydentem Nicolasem Sarkozym.
Jak podkreśla Stephen Hess, politolog z Fundacji Heritage, jednym z celów tej podróży jest zaprezentowanie się w aurze przyszłego prezydenta. Ale choć sam senator podkreśla, że nie pojechał do Bagdadu, by robić sobie wyborcze fotografie, związek pobytu w Iraku z jego kampanią jest oczywisty.
Jak wynika z najnowszego raportu Ośrodka Badawczego Pew, w ciągu ostatniego roku procent ankietowanych, którzy twierdzą, że amerykańskie działania w Iraku zmierzają w dobrym kierunku, wzrósł z 30 do 48 procent. Pew podkreśla, że od paru miesięcy Irak nie jest już głównym zmartwieniem Amerykanów. Jak stwierdzają autorzy raportu, „wiąże się to z coraz mniejszym zainteresowaniem mediów wojną”. Z ich wyliczeń wynika, że w lutym wojnie w Iraku poświęcono tylko 3 procent materiałów prasowych i telewizyjnych – pięciokrotnie mniej niż w lipcu zeszłego roku.
W tym samym czasie procent respondentów, którzy potrafili trafnie oszacować w przybliżeniu liczbę amerykańskich żołnierzy poległych w tej wojnie, spadł z 54 do 28 procent. To złe wieści dla demokratów. Nie dalej jak w lecie mogło się wydawać, że Irak będzie w wyborach prezydenckich 2008 roku gwoździem do trumny każdego republikańskiego kandydata. A szczególnie McCaina, który od początku był nie tylko za wojną, ale i za zwiększeniem liczby amerykańskich żołnierzy nad Tygrysem i Eufratem. McCain zdania nie zmienił, zmieniły się jednak okoliczności. Według Białego Domu tymczasowe zwiększenie obecności wojskowej w Iraku zdaje egzamin. Tak jak przed rokiem Amerykanie byli zmęczeni ciągłymi doniesieniami o narastającej fali przemocy w tym kraju, tak dziś z ulgą słuchają, że sytuacja się polepsza i życie w Bagdadzie powoli wraca do normy. Mało kto ma jeszcze siłę drążyć, na ile jest to tylko tymczasowe uspokojenie, a na ile początek trwałej stabilizacji. Istotny jest odbiór społeczny tego, co się dzieje, a ten jest pozytywny.
„McCain i maszyna propagandowa Białego Domu z powodzeniem promują mit sukcesu w Iraku bez większego oporu ze strony mediów i demokratów. W czasie gdy Clinton i Obama zadają sobie ciosy, republikanie zaczynają powoli wygrywać wojnę o wojnę” – przyznaje ze zgrozą czołowa liberalna publicystka internetowa Arianna Huffington.