Tymczasem Chiny wręcz kipią energią, przynajmniej miasta. Nowe domy i autostrady wyrastają jak ryż po deszczu, ludzie stają się z dnia na dzień coraz zamożniejsi. Nawet ci, którym wciąż nie udało się dorobić, żyją w przekonaniu, że jutro będzie lepsze. Fazhan, czyli postęp, to obok siły pieniądza jeden z podstawowych dogmatów świeckiej religii państwowej, w którą wierzą miliony Chińczyków. Jaka przyszłość czeka ich kraj? Wielka, odpowiadają Chińczycy i mówią to całkowicie szczerze. Dla nich Chiny to kraj, który z wyroku historii na długo utracił swą wyjątkową pozycję w świecie, a teraz jest na drodze do jej odzyskania.
Tymczasem do niedawna to Ameryka była krajem wyjątkowym. Niewiele było miejsc na świecie, gdzie żyło się zarazem tak dostatnio i w takiej wolności i poszanowaniu jednostki. To tu przyjeżdżano, by nabyć wiedzę niedostępną w innych miejscach świata, to tu wszystko było „naj”. To Ameryka była dla świata latarnią demokracji i praw człowieka. Wraz ze spektakularną klapą mesjanistycznej polityki Busha straciła i tę rolę.Utraciła swą wyjątkowość, choć jeszcze nie do końca potrafi sobie to uzmysłowić. Objawia się to nawet w najbardziej prozaicznych i błahych sprawach. Moja córka ze zdumieniem przyniosła mi na przykład niedawno fragment artykułu omawianego w klasie, który stwierdzał, że Ameryka to „kraj najlepszych hamburgerów, pizzy i czekolady na świecie”.
– Żyjemy w najwspanialszym kraju świata – powtarzają Amerykanie, choć z coraz mniejszym przekonaniem. Najpotężniejszym – wciąż na pewno tak. Ale najwspanialszym?
Nie gorzej, a pod wieloma względami lepiej, można dziś żyć i pracować w co najmniej 20 czy 30 innych państwach świata. Ich obywatele cieszą się nie mniejszymi swobodami, chronieni są w nie mniejszym stopniu przez prawo i mają nie mniejszy dostęp do dobrodziejstw nowoczesnej techniki i przepływu informacji. A pod względem dostępności opieki zdrowotnej czy poziomu wykształcenia w szkołach publicznych większość krajów wysoko rozwiniętych wyraźnie przewyższa Amerykę.
Jak pisze Thomas Friedman w swej słynnej książce „Świat jest płaski”, jeszcze niedawno lepiej było być słabo sytuowanym mieszkańcem Ameryki niż bogaczem w Indiach. Dziś lepiej być dobrze sytuowanym yuppie w Bangalore, niż mieszkać w kiepskiej dzielnicy Chicago. W mniejszym niż do niedawna stopniu poziom i jakość życia zależą od kraju, w którym się mieszka, a w większym od grupy społecznej, do której się należy. Członek klasy średniej w Chinach żyje dziś nie gorzej od swego odpowiednika w USA (rekompensując sobie brak swobód politycznych dobrodziejstwami rozbudowanego systemu łapówek i koneksji).
Co więcej, Internet i globalizacja doprowadziły do wielkiej demokratyzacji dostępu do informacji. Kiedyś amerykańscy specjaliści przyjeżdżający do takiego kraju jak Polska, Indie czy Chiny posiadali wiedzę tajemną, którą mogli powoli wykładać swym zagranicznym kolegom, wprawiając ich w podziw i zazdrość. Dziś ci ostatni mają dostęp do mniej więcej tej samej wiedzy co Amerykanie. Globalizacja rynków finansowych sprawia, że mają także dostęp do kapitału.