Pięcioosobowa rodzina Stephana Schwära ma do dyspozycji miesięcznie 3600 euro. Po odliczeniu wszystkich opłat oraz wydatków na żywność pozostaje 400 euro na książki, kino i szkolne przybory dla trójki dzieci. – Raz w roku stać nas na obiad w restauracji. Nie mamy za co kupić nowej pralki i nie stać nas na naprawę samochodu – mówi Schwär w popularnym programie telewizyjnym.
Rząd wsłuchuje się w takie głosy i zamierza uczynić ze Stephana Schwära kapitalistę, oferując mu udziały w planowanych funduszach inwestycyjnych dla pracowników. Mają powstać wkrótce, dając obywatelom upragnione poczucie bezpieczeństwa. Bo jak wynika z ankiet, Niemcy niczego tak się nie boją jak utraty pracy, a głównego wroga widzą w kapitalizmie i globalizacji, tęskniąc do złotych czasów społecznej gospodarki rynkowej starej RFN, sprzed zjednoczenia Niemiec. Zgodnie z projektem, pracownicy będą mogli nabywać udziały w funduszach, korzystając z ulg podatkowych. W wypadku plajty przedsiębiorstwa zgromadzone środki powinny wrócić do udziałowców. – Ma to uspokoić nastroje społeczne – piszą media.
Cierpliwość Niemców, wściekłych na drożyznę i coraz niższe zarobki zbliżają się do granicy wytrzymałości. Dochody nie wzrosły od 12 lat. W dodatku obywatele są niemal codziennie bombardowani informacjami o rekordowych zyskach firm, banków i funduszy kapitałowych. – Dziesięć lat temu dwie trzecie społeczeństwa zaliczało się do klasy średniej. Dzisiaj niewiele więcej niż połowa – mówi Guido Westerwelle, szef liberalnej FDP. – Niemcy upodabniają się do takich krajów, jak Wielka Brytania, gdzie ogromne różnice społeczne są od dawna standardem – mówi Markus Grabka, ekspert instytutu gospodarczego DIW. Media biją na alarm, przypominając, że prowadzi to do nieobliczalnych konsekwencji i zagraża demokracji. –Jak długo społeczeństwo tolerować może wszechwładzę giełdy i konsekwencje globalizacji? – pyta „Der Spiegel”.
Niemcy nie wierzą nawet w swój własny wynalazek w postaci społecznej gospodarki rynkowej. Na zachodzie kraju wspiera go zaledwie co czwarty obywatel, na wschodzie co szósty.
W berlińskich knajpach karierę robi plakat przedstawiający dwie postaci. Ta z prawej trzyma przyłożony pistolet do głowy postaci z lewej. W tle napis „Kapitalizm”. W teatrach prawdziwy wysyp inscenizacji o losie bezrobotnych czy niesprawiedliwym podziale wspólnego dobra. Trend ten wyczuwa doskonale SPD, która umieściła w swych programie hasło „demokratycznego socjalizmu”. Rosnąca w siłę Partia Lewicy zamierza wpisać do swego programu fragmenty Manifestu Komunistycznego. – Są jak najbardziej aktualne – zapewnia Oscar Lafontaine, szef ugrupowania łączącego dysydentów z SPD i wschodnich postkomunistów.