– UE nie będzie zmuszać Irlandii do powtórzenia referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Nie chce się mieszać w wewnętrzne sprawy Irlandii. Nie chce nic narzucać – zapewniał wczoraj w Dublinie prezydent Francji. Dodał, że szanuje wynik irlandzkiego głosowania i tego samego oczekuje od innych państw UE. Jednak podkreślił, że trzeba znaleźć sposób na rozwiązanie sytuacji. Oficjalnym celem krótkiej wizyty Nicolasa Sarkozy’ego w stolicy Irlandii było „wysłuchanie argumentów” Irlandczyków, którzy odrzucili w ubiegłym miesiącu traktat lizboński reformujący Unię Europejską. Irlandia była jedynym krajem Wspólnoty, gdzie przyjęcie traktatu wymagało akceptacji przez ogół obywateli w referendum. W pozostałych 26 państwach wystarcza akceptacja przez władze. 12 czerwca 53 procent głosujących w referendum Irlandczyków powiedziało „nie” traktatowi. Nie pomogły wezwania niemal całej irlandzkiej klasy politycznej do głosowania „tak”.
„Pragnę zrozumieć przesłanie, które Irlandczycy chcieli przekazać, głosując przeciw traktatowi” – mówił przywódca Francji w wywiadzie dla „Irish Timesa” w przeddzień podróży do Dublina. Sarkozy wzbudził wcześniej gniew w Irlandii, mówiąc deputowanym ze swojej partii, że Irlandczycy „będą musieli ponownie głosować”.
Pałac Elizejski tłumaczył, że te słowa zostały wyrwane z kontekstu, ale nie uspokoiło to nastrojów. Irlandzki premier Brian Cowen, sam będący gorącym zwolennikiem traktatu, zaapelował wkrótce po tym do europejskich polityków, by respektowali wybór jego rodaków. Wczoraj blisko 2 tysiące dublińczyków wyległo na ulice, by protestować przeciw Sarkozy’emu. „Nie znaczy nie!” – głosiły hasła na transparentach.
Wraz z Sarkozym w Dublinie pojawił się również szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner. – Przybywamy jako przedstawiciele Francji sprawującej przewodnictwo w UE, a nie Francji udzielającej lekcji innym krajom – zapewniał. Żeby udobruchać Irlandczyków, Francuzi nie tylko prześcigali się w pojednawczych wypowiedziach, ale zaprosili na spotkanie z Sarkozym liderów małych pozaparlamentarnych ugrupowań antylizbońskich.
Co więcej, przewidzieli na rozmowy z nimi taką samą ilość czasu jak dla liderów czołowych opozycyjnych partii irlandzkich – Endy Kenny’ego i Eamona Gilmore’a. Ci zwolennicy Lizbony poczuli się obrażeni i ogłosili bojkot wizyty francuskiego przywódcy. – Pomysł, że prezydent Sarkozy (...) ma nas wysłuchać, dając każdemu po trzy minuty, jest nieco arogancki – powiedział Gilmore. Sarkozy niezwłocznie zaprosił go na spotkanie w cztery oczy, na które ten łaskawie się zgodził.