Wieczorem Rosjan nie było już w Gori (70 km na zachód od Tbilisi), potwierdzał rząd gruziński. Nie wiadomo, dokąd się skierowały rosyjskie czołgi i transportery opancerzone. I ciężarówki ze wzbudzającymi największe przerażenie Kozakami i najemnikami (być może także z Czeczenii), którzy według relacji uchodźców dopuszczali się w Gori i wsiach między tym miastem a separatystyczną Osetią Południową gwałtów i grabieży. Uciekinierzy przekazywali sobie z ust do ust opowieści o oddziałach kozackich i osetyjskich, które miały wyłapywać młodych Gruzinów i podrzynać im gardła. Nie dało się tego potwierdzić w niezależnych źródłach.
Pod wieczór na całkowicie pustej głównej drodze kraju, kilkanaście kilometrów od Gori, ze strefy konfliktu piechotą próbowało się wydostać kilka kobiet z osady na pograniczu z Osetią. Uciekły ze swojej wioski w gumowych klapkach i z reklamówkami w rękach. Przerażona Irma, około 35 lat, opowiadała, że rozzuchwaleni najemnicy zabierali z domów młode dziewczyny. – Nie wiadomo dokąd i po co – dodawała, popłakując. We wsi pozostał jej ojciec.
Teren wokół Gori, środek kraju, był do wieczora poza kontrolą Gruzinów. Pierwszy posterunek wojsk gruzińskich w kierunku stolicy znajdował się 20 kilometrów od Gori w Igoeti. O godzinie 21 było tam około 300 żołnierzy, głównie z elitarnych jednostek. Komandosi, w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, podjeżdżali tam terenowymi toyotami hilux. Żołnierze innych oddziałów wyciągali z bagażników swoje kamizelki i doklejali taśmą dodatkowe magazynki do karabinów. Na posterunek docierały też samochody osobowe bez numerów rejestracyjnych. – To nasi partyzanci – mówił kierowca, z którym tam dotarłem.
Oficerowie nie byli skłonni do zwierzeń. Byli jednak przekonani, że Rosjanie z Gori nie skierują się na stolicę. Podobne komentarze napływały ze źródeł rządowych. Jeszcze kilka godzin temu Gruzini znowu zaczęli się obawiać o Tbilisi. Odżyły lęki z nocy z poniedziałku na wtorek, gdy Rosjanie zdobywali miasto po mieście.
W środę rano prezydent Micheil Saakaszwili na wspólnej konferencji ze wspierającymi Gruzję przywódcami państw Europy Środkowej zaskoczył wszystkich dramatycznymi i ostrymi słowami: – Świat mówi o zawieszeniu broni i rozmowach pokojowych. Tymczasem w tej chwili w moim kraju dokonuje się zbrodni najgorszego rodzaju. Zbrodni na ludności cywilnej. Słowa te padły kilka godzin po wylocie z Tbilisi prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, który, jak się wydawało, wynegocjował na Kremlu pokój.