Konserwatyści od kilkunastu miesięcy ciężko pracują na swój nowy image, ale dopiero teraz wyszło na jaw, że stoją za tym specjalistki od kobiecej psychiki. Aby w najbliższych wyborach zdobyć poparcie żeńskiego elektoratu, torysi poprosili o pomoc firmę marketingową [link=http://www.prettylittlehead.co.uk" "target=_blank]Pretty Little Head[/link] (śliczna główka) założoną przez Jane Cunningham i Phillipę Roberts. Obie są mężatkami oraz matkami i od lat z powodzeniem doradzają firmom, jak prowadzić kampanie reklamowe skierowane do klientek.
To m.in. pod wpływem tej firmy konserwatyści zmienili swoje logo. Zamiast ręki dzierżącej pochodnię, co przez wiele kobiet było odczytywane jako symbol falliczny, znakiem rozpoznawczym partii stał się dąb – symbol trwałości i ekologii. Torysi zamiast mówić o sprawach „męskich”, jak cięcie podatków czy polityka zagraniczna, zaczęli się koncentrować na nowych przedszkolach, wprowadzaniu elastycznych godzin pracy czy reformie służby zdrowia. Jedną z ich sztandarowych kampanii propagandowych stała się walka o zrównanie płacy kobiet i mężczyzn.
– Chodzi o zdobycie poparcia tzw. Worcester woman. Od kilku lat takie określenie króluje w odniesieniu do typowej przedstawicielki klasy średniej, mieszkanki miasteczka w środkowej Anglii, która pracuje i zajmuje się domem. W USA mówi się na nie hockey moms. Ta grupa jest najbardziej atrakcyjna dla partii politycznych – wyjaśnia „Rz” politolog Martin Farr z Uniwersytetu w Newcastle.
Konserwatyści, którzy mają w parlamencie najmniejszy procent kobiet, umieścili panie na pierwszych miejscach list wyborczych w rekordowo dużej liczbie okręgów. Nieprzypadkowo też na partyjnej konwencji w zeszłym miesiącu przywódca torysów David Cameron został wprowadzony na scenę przez kandydującą w wyborach pisarkę Louise Bagshawe, która ma być symbolem łączenia kariery zawodowej i politycznej z życiem rodzinnym. U boku Camerona wyjątkowo często zaczęła się pojawiać także jego żona Samantha, która odniosła sukces jako bizneswoman.Na razie kobiecy elektorat przyciąga raczej Partia Pracy. – Kobiety ufają premierowi Brownowi, który może rozwiązać kryzys, a nie Cameronowi, który korzysta tylko z chwytów marketingowych.
Potrzebujemy poważnych przywódców, którzy rozwiązują konkretne problemy – mówi gazecie „Independent” laburzystowska posłanka Lynda Waltho.