Franceschini ma 50 lat. Skończył prawo w Ferrarze, gdzie prowadził przez kilka lat kancelarię adwokacką, ale jego największą pasją była polityka – i to od czasów szkolnych. W wieku 15 lat założył Stowarzyszenie Demokratycznych Uczniów. Na studiach wstąpił do Chrześcijańskiej Demokracji i związał się z jej lewym skrzydłem. Gdy w efekcie ogromnego skandalu korupcyjnego w 1993 roku chadecja się rozpadła, działał w partiach powstałych na gruzach jej lewicowych frakcji: Partii Chrześcijańskich Socjalistów, Włoskiej Partii Ludowej, Margherity, by w 2007 roku jako zastępca Waltera Veltroniego w nowo utworzonej Partii Demokratycznej wejść do wąskiego grona politycznej elity Włoch. Dwukrotnie był wiceministrem ds. reform. Od 2001 r. zasiada w Izbie Deputowanych.

Na partyjnym plenum Franceschini otrzymał nominację większością głosów, był to jednak wyłącznie wyraz obaw, że potężna lewicowa partia w 16 miesięcy po powstaniu pójdzie w rozsypkę. PD powstała w wyniku fuzji umiarkowanych sił włoskiej lewicy. Wyrzucenie poza nawias komunistów, anarchistów, radykałów i Zielonych miało służyć częściowemu przejęciu ich elektoratu, zwarciu szeregów, a przede wszystkim zmianie wizerunku. PD i jej charyzmatyczny przywódca Walter Veltroni mieli być atrakcyjną propozycją również dla umiarkowanych wyborców Silvia Berlusconiego. Okazało się jednak, że sojusz postkomunistów z lewicującymi katolikami to też mieszanka piorunująca. Podziały pogłębiały kolejne porażki w wyborach lokalnych i katastrofalny spadek popularności.

Czarę goryczy przelała klęska na Sardynii. Veltroni wziął za nią odpowiedzialność i zrezygnował. Trwa dyskusja, czy go popchnięto czy sam skoczył. Propozycję zorganizowania prawyborów czy zjazdu partii odrzucono. „Indyk nie głosuje za przyspieszeniem Bożego Narodzenia” – komentował dziennik „Il Giornale”. Zdaniem komentatorów zwołano plenum, bo była to jedyna szansa utrzymania jedności i stołków, co wcale nie jest takie pewne, zważywszy, że niemal połowa funkcjonariuszy partyjnych nie przybyła na spotkanie, a pod adresem prezydium obecni na sali krzyczeli: „Do domu!”.

Franceschini w przemówieniu straszył Berlusconim i odwoływał się do partyzanckich korzeni lewicy. Nie krył, że trzeba dać krajowi wyraźny sygnał jedności, bo inaczej partia przestanie istnieć, a już w czerwcu czekają ją wybory do europarlamentu. Poskutkowało. Dostał 1047 głosów, przeciw 92. W niedzielę, choć nie musiał, w teatralnym geście ślubował wierność ideałom i ojczyźnie, kładąc dłoń na egzemplarzu konstytucji, który dostał od ojca partyzanta. Politolog i komentator „Corriere della Sera” Massimo Franco twierdzi, że te argumenty i gesty to dowód, że PD jest w dramatycznej sytuacji. Zadaniem Franceschiniego jest doprowadzenie partii, która okazała się niewypałem, w całości do jesiennego zjazdu, gdzie zawieszone dziś spory wybuchną z całą mocą.