Ze stanowisk musieli ustąpić kolejni ministrowie: transportu – Geoff Hoon, obrony – John Hutton, i mieszkalnictwa – Margaret Beckett. Wieczorem decyzją o dymisji zaskoczyła wszystkich odpowiadająca za sprawy europejskie Caroline Flint. Flint wysuwa pod adresem Browna oskarżenie o nierówne traktowanie kobiet pełniących funkcje ministerialne. Według niej kobiety są potrzebne premierowi tylko do dekoracji i są w rządzie wykluczone ze ścisłego kręgu wtajemniczenia.
- Kilka kobiet uczestniczących w posiedzeniach gabinetu, łącznie ze mną, było traktowanych jak element dekoracji. Nie będę dłużej firmowała takiej sytuacji i brała udziału w posiedzeniach rządu w tej marginalnej roli - napisała Flint.
Rekonstruując rząd, premier Brown chciał udowodnić, że dysponuje wystarczająco dużym autorytetem, aby wciąż rządzić krajem. Zdaniem ekspertów jego dymisja może jednak nastąpić w każdej chwili. Pozycja Gordona Browna została bowiem tak osłabiona, że nie był w stanie przeforsować swych kandydatów na ważne stanowiska podczas piątkowej rekonstrukcji gabinetu.
Kryzys rozpoczął się od dymisji minister spraw wewnętrznych Jacqui Smith i minister ds. społeczności lokalnych Hazel Blears, które odeszły na znak protestu przeciwko polityce Browna. Obie były zamieszane w skandal z wydawaniem publicznych pieniędzy na prywatne cele polityków, więc ich gest nie był zabójczy dla premiera. W czwartek jednak ustąpił minister pracy i emerytur James Purnell, wschodząca gwiazda Partii Pracy i polityk blisko związany z popularnym Tonym Blairem. Purnell publicznie wezwał Browna do dymisji. „Twoje przedłużające się przywództwo daje konserwatystom większe szanse na zwycięstwo w najbliższych wyborach” – napisał.Posłowie Partii Pracy szykują też list z apelem do premiera, aby odszedł ze stanowiska. Zamierzają go upublicznić, jeśli zbiorą podpisy co najmniej 70 osób, czyli jednej piątej z 350 laburzystów zasiadających w Izbie Gmin.
– Gordon Brown jest o krok od sytuacji, w której będzie musiał się podać do dymisji. Formalnie nie można go do tego zmusić, bo nie ma powodu, aby w parlamencie przeprowadzać głosowanie w sprawie wotum nieufności. Ale partia nie ma do niego zaufania, a w takiej atmosferze trudno mu będzie rządzić – mówi „Rz” dr Stephen Thornton, politolog z Uniwersytetu w Cardiff.