W sklepie z dywanami naprzeciw budynku MSW gra telewizor. Właśnie przedstawiają trzech kandydatów na prezydenta: obecnego przywódcę Hamida Karzaja, byłego szefa dyplomacji Abdullaha Abdullaha i byłego ministra finansów Aszrafa Ghaniego. Choć w całym kraju toczy się kampania, to nawet w stolicy mało kto zna zasadnicze różnice pomiędzy kandydatami. Bezrobotny informatyk Hamid, jak wielu kabulczyków, nie chce powiedzieć, na kogo zagłosuje. – To moja tajemnica, nawet ojcu nie mówię – ucina. I przekonuje, że jego wybór nie ma wielkiego znaczenia, bo i tak prezydenta wskażą Amerykanie. A jeśli ludzie zagłosują np. na doktora Abdullaha? – Wtedy będziemy świadkami cudów nad urną, sfałszują wybory tak jak im wygodnie – upiera się Hamid.
– Musimy wreszcie mieć prezydenta, który zrobi coś dla kraju, nie tylko dla siebie i swojej świty – mówi z kolei Attajallah, któremu wtórują synowie Ruhullah i Hamid. – Karzaj nie zrobił nic. On potrafi tylko obiecywać i gadać w telewizorze. Ja jestem za doktorem Abdullahem Abdullahem, bo mam nadzieję, że jako człowiek ze środowiska Massuda jest w stanie niezależnie myśleć i nie da sobą manipulować Amerykanom. – W ostatnich latach dostaliśmy ponoć ze świata miliardy pomocy. A nie ma dróg, nie ma szpitali, nie ma pracy, a przede wszystkim nie ma bezpieczeństwa. Można kupić każdego policjanta i wymigać się od wymiaru sprawiedliwości – wtóruje mu Ruhullah.
W pierwszymo półroczu 2009 roku liczba aktów przemocy wzrosła o 46 procent. Od rozpoczęcia kampanii wyborczej nie było prawie dnia bez zamachów i walk. Na południu doszło do wielkiej operacji koalicji przeciw talibom. W centrum i na północy kraju, gdzie dotychczas było spokojnie, również zaczęły wybuchać bomby, nawet na Kabul spadły w lipcu rakiety. Do wzrostu napięcia doszło też w „polskiej” prowincji Ghazni. Dowódca wojsk amerykańskich, generał Stanley McChrystal przyznał na łamach „Wall Street Journal”, że „talibowie biorą górę w Afganistanie”.
Faworytem wyborów jest Hamid Karzaj, który według ekspertów może dostać około 40 procent głosów. Zdołał skrzyknąć do swej ekipy wpływowych komendantów – weteranów wojny z Sowietami, między innymi uzbeckiego generała Raszida Dostuma oraz Pasztunów, największej w kraju grupy etnicznej. Obecny prezydent parokrotnie w ostatnim czasie sygnalizował możliwość zwołania Loja Dżirgi (plemiennego „parlamentu”) z udziałem talibów, aby „znaleźć drogę do pokoju i bezpieczeństwa i aby skończyć z wpływami z zagranicy”.
Nawet jeśli Karzaj dostanie ponad 40 procent głosów, to Konstytucja Afganistanu nakazuje przeprowadzenie drugiej tury, tak aby kandydat miał ponad 50-procentowe poparcie. Afgańczyków czeka więc najprawdopodobniej druga tura (w październiku) i parę krwawych tygodni. Na razie wojska koalicji skupiają się na tym, by wybory w ogóle doszły do skutku. Jeśli rebelianci temu przeszkodzą, zwycięstwo ogłoszą talibowie.