– Wstaję o piątej rano. Jem porządne śniadanie i do pracy przychodzę około 6.30. Około 11 idę do domu na lunch i wtedy lekarz każe mi ucinać sobie drzemkę – opowiada "Rz" adwokat, który studia na uniwersytecie w Teksasie ukończył w 1936 roku.

Do kancelarii wraca około 13 i do 16 zajmuje się sprawami związanymi z rynkiem nieruchomości. Wprawdzie lekarz namawia go, by rzucił pracę, ale Borden odmawia.

– Bóg sprawił, że wciąż mam wystarczająco bystry umysł, żebym mógł robić to, co robię. Dobry Pan zostawił mnie na ziemi z jakiegoś powodu i sądzę, że chodzi Mu o to, żebym pomagał ludziom. Mogę też być dobrym przykładem dla innych starszych osób, że wcale nie trzeba porzucać pracy, gdy się skończy 65 lat – mówi laureat konkursu na najwybitniejszego najstarszego pracownika Ameryki.

Jednak czy tak sędziwy adwokat daje sobie jeszcze radę w sądzie? – Pan Borden jest jednym z najbardziej bystrych i przenikliwych adwokatów, którzy wchodzą na salę sądową – przekonywał telewizję FoxNews sędzia Mark Riley.

Życie Jackowi Bordenowi ułatwia opiekunka, która gotuje mu posiłki, sprząta, pierze, robi zakupy, a czasem pomaga zapiąć guziki koszuli. – Prowadzi też za mnie samochód. Wciąż mam prawo jazdy i mógłbym sam jeździć, ale wiem, że gdyby coś się stało, to zrzuciliby winę na mnie, mówiąc, że jestem za stary – tłumaczy. Recepta na tak długie życie? – Po prostu nie umierać – śmieje się.