– To cena wywoławcza. Można się targować – przyznaje w rozmowie z „Rz” Hans Schmidt, mieszkaniec wioski. Liczy ona w sumie ośmiu mieszkańców, wszyscy noszą to samo nazwisko i należą do jednej rodziny. Na dobrą sprawę miejscowość składa się z jednego sporego domu i kilku budynków gospodarczych. Do tego niecałe 2 hektary ziemi.

Formalnie Liboń jest jednak samodzielną wioską w powiecie Göda. Ma swój herb i szyld, a także historię sięgającą XIV wieku. Wszystko w malowniczym zakątku Niemiec, w samym sercu ziemi słowiańskiej mniejszości narodowej – Serbołużyczan. – Jest to region, w którym zdecydowana większość mieszkańców używa na co dzień języka serbołużyckiego. Niemal wszyscy są katolikami i pielęgnują słowiańską tradycję narodową. Idealne miejsce dla osadnika z Polski – mówi Alfons Wićas z redakcji lokalnego pisma „Serbske Nowiny”. W pobliskich Chruścicach (Chrostwitz) znajduje się nawet szkoła podstawowa z językiem serbołużyckim, bardzo zbliżonym do polskiego. Kupnem wioski interesowało się już wielu chętnych, ale do transakcji nie doszło. Rodzina Schmidtów siedzi na walizkach, licząc, że wcześniej czy później uda się jej wyemigrować. – Byłoby dobrze, gdyby Liboń pozostał w słowiańskich rękach – mówi Wićas.

Serbołużyczanie lękają się, że dni ich narodu są policzone, że utoną w otaczającym ich morzu niemieckim. Od lat walczą o zachowanie szkół z własnym językiem, instytucji kulturalnych, ślą także apele do Polski, licząc na wsparcie. Kilkanaście miesięcy temu zorganizowali nawet w Berlinie wielką demonstrację, domagając się godziwych pieniędzy na pielęgnację zwyczajów i języka. Otrzymali mniej, niż żądali.

Liczyli także na pomoc premiera rządu Saksonii Stanislawa Tillicha, Serbołużyczanina, który pochodzi z wioski Panćicy-Kukow, 8 kilometrów od wystawionego na sprzedaż Libonia. – Jesteśmy rozczarowani. Mieliśmy nadzieję, że Tillich doprowadzi do wznowienia działalności zamkniętej szkoły w swej rodzinnej miejscowości – mówi Wićas. Premier nie pomógł, bo młodzi Serbołużyczanie emigrują za pracą na Zachód i wioski pustoszeją. – Tutejsze wsie to świat sam dla siebie. Ale to jeszcze ciągle więcej niż folklor – mówi polski ksiądz Tomasz Dawidowski, proboszcz parafii Wotrow niedaleko Libonia.

Polacy nie zainteresowali się jeszcze Liboniem. Nadal kupują jednak nieruchomości w powiecie Ucker-Randow, w pobliżu Szczecina. – W Löcknitz nie ma już praktycznie nic do kupienia, mimo że Niemcy wyprowadzają się na potęgę – mówi Artur Wasser, Polak handlujący nieruchomościami w Pasewalk, niedaleko Löcknitz, które jest centrum polskiego osadnictwa w Meklemburgii.