Statek ze 104 osobami na pokładzie zaczął tonąć w piątek około 21.45 czasu lokalnego (14.45 czasu polskiego). Jednostka o wyporności 1500 ton znajdowała się w pobliżu wyspy Baengnyeong na Morzu Żółtym, gdy wstrząsnęła nią potężna eksplozja.
Została prawdopodobnie trafiona północnokoreańską torpedą, choć do momentu zamknięcia tego wydania „Rz” ta informacja nie została potwierdzona przez władze w Seulu. Na miejsce wydarzenia ruszyło sześć południowokoreańskich okrętów i dwie jednostki ochrony wybrzeża.
Jak podała agencja Yonhap, prezydent Li Miung Bak nakazał marynarce wojennej skupić się na akcji ratowniczej. Dwie godziny później załogi okrętów operujących w pobliżu Baengnyeong informowały, że udało się uratować około 50 osób. Podano też, że wojskowi specjaliści sprawdzają, czy statek został rzeczywiście trafiony północnokoreańską torpedą.
W Seulu zwołano nadzwyczajne posiedzenie ministrów wszystkich resortów związanych z bezpieczeństwem. Pojawiła się też informacja, że jeden z południowokoreańskich okrętów ostrzelał jednostkę z Północy.
Do dramatycznego wydarzenia na Morzu Żółtym doszło w momencie eskalacji napięcia pomiędzy państwami Półwyspu Koreańskiego. W odpowiedzi na manewry wojsk USA i Korei Południowej Phenian ogłosił, że w razie potrzeby nie zawaha się użyć broni jądrowej. Północni Koreańczycy zagrozili, że jeżeli „amerykańscy imperialiści i południowokoreańscy marionetkowi podżegacze wojenni” dokonają próby obalenia rządu w Phenianie, ich kraje staną się celem „bezprecedensowych ataków nuklearnych naszej niezwyciężonej armii”.