Dzielnica Tivoli Gardens w jamajskiej stolicy Kingston – bastion narkotykowego barona Christophera „Dudusa” Coke'a – od kilku dni wygląda jak pole bitwy. Z jednej strony żołnierze w kamizelkach kuloodpornych z pistoletami maszynowymi, transportery opancerzone i śmigłowce. Z drugiej – fanatyczni, uzbrojeni w kałasznikowy członkowie gangu ostrzeliwujący się zza barykad.
Płonące samochody i stosy opon. Ulice usłane kawałkami szkła z rozbitych szyb, kałuże krwi. Gęsta kanonada i eksplozje granatów. Jamajskie wojsko musi zdobyć każdą ulicę, każdy dom. Walki objęły już okoliczne slumsy, bardzo trudne do opanowania. Zachodni korespondenci pracujący w mieście mówią o przerażonej ludności cywilnej, która boi się opuszczać swoje domy.
W walkach zginęły co najmniej 73 osoby (tyle ciał odnaleziono do piątku), z czego trzy to policjanci i żołnierze. Ofiar może być jednak znacznie więcej. – Walki trwają. Nie możemy się jednak dostać na teren dzielnicy. Wiemy, że są tam ludzie, którzy potrzebują pomocy. Wiemy również, że po ulicach walają się ludzkie ciała – powiedział dziennikarzom szef miejscowego Czerwonego Krzyża Jaslin Salmon.
Chociaż do Tivoli Gardens wkroczyły silne oddziały wojska, do tej pory nie udało im się schwytać Coke'a. Według nieoficjalnych informacji bajecznie bogaty baron narkotykowy już uciekł z kraju. Walki w mieście wybuchły, gdy premier Bruce Golding zgodził się na ekstradycję Coke'a do USA, które rozesłały za nim listy gończe (przemyca do Ameryki kolumbijską kokainę, jamajską marihuanę i kałasznikowy). Przybyłych po niego policjantów przywitały kule.
Golding wcześniej przez blisko rok odrzucał żądania Amerykanów, twierdząc, że materiał dowodowy obciążający barona narkotykowego został pozyskany w wyniku nielegalnego podsłuchiwania rozmów telefonicznych. Ostatecznie jednak jamajski przywódca ugiął się pod presją, szczególnie że Amerykanie i media zaczęli zadawać pytania o jego powiązania z wpływowym gangsterem.