„Rząd ogłosił wojnę z somalijskimi ugrupowaniami terrorystycznymi" – donosił wczoraj kenijski „Sunday Nation". W sobotę minister bezpieczeństwa wewnętrznego George Saitoti oświadczył, że inspirowana przez al Kaidę somalijska organizacja al Szabaab to „wrogowie państwa kenijskiego".
Oskarżył ich o porwanie czterech europejskich kobiet. Dwóch turystek (Brytyjki i Francuzki) oraz dwóch działaczek hiszpańskich organizacji humanitarnych. Saitoti zapowiedział, że islamiści będą atakowani „wszędzie, gdzie tylko się znajdują". Wszystko to ma być przeprowadzone na podstawie karty ONZ, pozwalającej na obronę przed wrogim atakiem.
Jak wynika z pierwszego z raportów z pogranicza, wojska kenijskie ruszyły do natarcia. Z nadgranicznych regionów w głąb Somalii wjechały kolumny czołgów i ciężarówek wypełnionych piechotą. Przestrzeń powietrzną nad Somalią patrolują kenijskie samoloty, a okręty wojenne ruszyły na poszukiwanie somalijskich piratów. Według telewizji al Dżazira kenijscy żołnierze dotarli wczoraj około 100 kilometrów w głąb Somalii.
Czy oznacza to wojnę między obydwoma państwami? Przedstawiciele uznawanych za granicą władz somalijskich twierdzą, że wszystko to się dzieje w porozumieniu z nimi. Aktywiści al Szabaab usiłują jednak zmobilizować Somalijczyków do oporu, strasząc islamską ludność kraju, że będzie musiała żyć nadzorowana przez chrześcijan (83 proc. Kenijczyków wyznaje chrześcijaństwo, przede wszystkim anglikanizm).
Harakat al Szabaab al Mudżahidin (Młodzieżowy Ruch Mudżahedinów) – bo taka jest pełna nazwa tego ugrupowania – to jedna z większych grup islamistów usiłujących przejąć władzę w Somalii. Jest odłamem tzw. sądów islamskich, które po interwencji zbrojnej innego sąsiada – Etiopii – w 2006 r. podzieliły się na mniejsze ugrupowania. Jego siłę szacuje się na około 14 tys. ludzi. Grupę często porównuje się z afgańskimi talibami. Kontroluje ona niemal całe południe kraju.