Poinformowała o tym w środę na konferencji prasowej w Mińsku żona skazanego na pięć lat kolonii karnej opozycjonisty Iryna Chalip. Dzień wcześniej wraz z teściową odwiedziła męża w kolonii karnej w obwodzie witebskim.
– Nie mógł właściwie niczego powiedzieć, widać było, że ma zakaz mówienia o tym, co się z nim dzieje – opowiadała żona więźnia.
Rozmawiali przez szybę, za pomocą telefonu, w obecności strażnika. Sannikau wyglądał na bardzo zmęczonego, „tak jakby odsiedział dziesięć lat w stalinowskim łagrze" – stwierdziła pani Chalip. Ze skąpych wypowiedzi męża zapamiętała taką: „Moja odsiadka skończyła się we wrześniu. Potem zaczęły się tortury". Pokazała mężowi przez szybę kartkę z pytaniem: „Czy grozili rodzinie?". – Andrej kiwnął twierdząco głową – relacjonowała podczas konferencji, zapewniając, że jej mąż „prędzej dałby się zabić, niż naraziłby na jakiekolwiek nieprzyjemności ją i Dańkę" (czteroletni syn państwa Sannikau – red.).
Iryna Chalip ujawniła, że jej męża dwa miesiące temu zmuszono do podpisania prośby o ułaskawienie skierowanej do Aleksandra Łukaszenki. „Korzystając z okazji, zwracam się do pana, Aleksandrze Grigoriewiczu. Jeśli nie kontroluje pan niczego w tym kraju – niech pan szczerze się do tego przyzna. Jeśli nie wie pan, że mąż już podpisał to, na czym panu zależało, informuję, że uczynił to 20 listopada. Proszę, niech pan wreszcie coś zrobi!" – błagała. Nawiązała do grudniowego oświadczenia Łukaszenki, że nie wypuszcza na wolność Sannikaua i skazanego na sześć lat łagru Mikoły Statkiewicza, bo nie proszą go o ułaskawienie.
Zdaniem Iryny Chalip Sannikauowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Na pożegnanie pokazał jej przez szybę kartkę z dramatycznym apelem: „Chodzi o życie – mogą mnie zabić w każdej chwili".