Marine Le Pen, która w kwietniowych wyborach może liczyć nawet na 20 proc. poparcia (wyprzedzają ją socjalista Francois Hollande i prezydent Nicolas Sarkozy), alarmuje, że przez wymogi proceduralne miliony Francuzów pozbawi się możliwości oddania na nią głosu.
Do 16 marca kandydaci na prezydenta muszą złożyć listy z podpisami co najmniej 500 popierających ich polityków sprawujących funkcje powierzone im w wyniku wyborów. Szefowa skrajnej prawicy ma obiecanych tylko 440 podpisów. Zapewnia, że popiera ją więcej osób, ale boją się zrobić to publicznie, bo Front uchodzi za partię nacjonalistów i ksenofobów. Zwróciła się więc do Rady Konstytucyjnej (instytucji czuwającej nad prawidłowym przebiegiem wyborów i referendów), z prośbą o zwolnienie jej z obowiązku ujawnienia nazwisk osób, które udzielą jej poparcia.
Rada odrzuciła jej prośbę, tłumacząc, że intencją ustawodawcy było „zapewnienie przejrzystości procedury zgłaszania kandydatów". – Rada Konstytucyjna oddała sprawę funkcjonowania demokracji w ręce dwóch wielkich partii: rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego – UMP Sarkozy'ego i Partii Socjalistycznej Hollande'a – skwitowała szefowa FN.
Francuskie media przypominają, że jej ojciec i poprzednik na czele Frontu Jean-Marie Le Pen zawsze twierdził, że nie zdobędzie 500 podpisów, a w końcu się udawało. Politolog Pierre Martin jest jednak przekonany, że Marine Le Pen nie wyolbrzymia problemu. – Dlaczego miałaby mówić o kłopotach, gdyby to nie była prawda? To działa na jej niekorzyść. Deklarowanie, że nie jest w stanie zdobyć poparcia 500 osób z około 45 tysięcy, które mogą go jej udzielić, obnaża jej słabość – mówi „Rz" Martin. Podkreśla, że to utrudnia jej prowadzenie kampanii. Banki wahają się, czy udzielać jej kredytów, bo jeśli nie wystartuje, państwo nie zwróci jej poniesionych wydatków.
Kandydat centrowego Ruchu Demokratycznego Francois Bayrou sugerował, by w imię pluralizmu inne partie pomogły Marine Le Pen zebrać brakujące podpisy. Jego pomysł nie spotkał się ze zrozumieniem. – Wyobrażacie to sobie! Przywódcy polityczni zbierają się gdzieś na zapleczu i dzielą podpisy! Ja daję ci ten departament, a ja tego mera – oburzał się Manuel Valls, rzecznik Hollande'a. – Każda duża partia miałaby dostarczyć określoną kwotę podpisów Frontowi? To nie ma sensu! – dziwił się zastępca sekretarza generalnego UMP Marc-Philippe Daubresse.