Początkowo zaproszenie wystosowano do przedstawicieli ASEAN-u, organizacji zrzeszającej kraje Azji Południowo-Wschodniej. Jednak na wybory mają przyjechać także wysłannicy Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
- Cieszy nas, że władze Birmy zaprosiły międzynarodowych obserwatorów – powiedział przedstawiciel ambasady USA w Rangunie. – Co warte odnotowania, że rząd umożliwi też przyjazd zagranicznym dziennikarzom.
Wszystkie delegacje mają stworzyć wspólny zespół, którego członkowie będą obecni w punktach głosowania. Przedstawicielstwo ASEAN ma liczyć 23 osoby. Nie wiadomo, jak liczne będą delegacje UE i USA. BBC zauważa, że ulokowany w stolicy Naypidyaw rząd pominął w swoim zaproszeniu Organizację Narodów Zjednoczonych.
Dotychczas żadne z wyborów w Birmie nie były przeprowadzane pod okiem opinii międzynarodowej. Te z 1990 roku, wygrane z miażdżącą przewagą przez prodemokratyczną opozycję z noblistką Aung San Suu Kyi, zostały unieważnione przez rządzącą krajem wojskową juntę. Przez kolejne 20 lat Birma pogrążała się w biedzie, którą potęgowały nękające deltę rzeki Irawadi klęski żywiołowe. Społeczność międzynarodowa nakładała na juntę kolejne sankcje gospodarcze. W 2010 wojskowy rząd przeszedł do cywila i zupełnie nieoczekiwanie wprowadził kraj na drogę pokojowych reform. Na 1 kwietnia zarządzono uzupełniające wybory do parlamentu, do których dopuszczono Narodową Ligę na rzecz Demokracji (NLD) Aung San Suu Kyi, przez ostatnie lata przebywającą w areszcie domowym.
Eksperci przekonują, że rząd Birmy za wszelką cenę chce udowodnić światu, że tegoroczne wybory będą przeprowadzone uczciwie. Ma to umożliwić zniesienie sankcji gospodarczych. Wybory nie zmienią układu sił w parlamencie, jednak mogą mieć ogromne znaczenie symboliczne i przyspieszyć demokratyzację kraju.