Przywódcy 28 państw członkowskich i kilkunastu krajów spoza sojuszu uzgodnili plan zakończenia misji bojowej w Afganistanie do końca 2014 roku.
Zmęczeni trwającą dekadę misją sojusznicy uznali, że najwyższy czas wrócić do domu. Siły ISAF już w połowie przyszłego roku przekażą odpowiedzialność za bezpieczeństwo ostatnich prowincji w ręce Afgańczyków. Po 2014 roku na miejscu mają pozostać jedynie oddziały szkoleniowe. Do ustalenia pozostaje ich wielkość, ale dowódcy mówią nawet o 20 tys. ludzi. Ich obecność miałaby pokazać, że Zachód jest zdecydowany nie dopuścić do ponownego przejęcia go przez talibów.
– Główny trzon będą znowu stanowić Amerykanie, którzy jako jedyni są zdeterminowani nie dopuścić, by terroryści mieli w Afganistanie bezpieczną kryjówkę. USA wciąż będą utrzymywać oddziały specjalne i prowadzić misje samolotów bezzałogowych – mówi „Rz" brytyjski strateg prof. Julian Lindley-French.
Strategii wyjścia z Afganistanu, opartej na zasadzie „razem weszliśmy, razem wyjdziemy", o mało nie zrujnował prezydent Francji Francois Hollande, który zapowiedział wycofanie wojsk jeszcze w tym roku. Istniały obawy, że w jego ślady pójdą inni przywódcy znajdujący się pod presją opinii publicznej.
– Sojusznicy przyjęli ze zrozumieniem, że to kwestia naszej suwerenności – zapewniał.
Amerykanie prawdopodobnie chcą jednak wystawić Francuzom rachunek za przedwczesną rejteradę i zaproponowali, aby Paryż wykładał 200 milionów dolarów rocznie na utrzymanie afgańskiej armii i policji.
Kto utrzyma armię
Koszty związane z utrzymaniem afgańskich sił oszacowano na 4,1 miliarda dolarów rocznie. USA pokryją połowę rachunku. Niemcy zadeklarowały 200 milionów dolarów, Brytyjczycy 100 milionów, Włochy 120, Australia 100, a Turcja 20. Polska, która nie chciała się zgodzić na zaproponowane jej 20 milionów, liczy, że wytarguje mniej. – 20 milionów wydaje się kwotą zawyżoną – mówił szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski.