Antonis Samaras, 61-letni przywódca konserwatywnej Nowej Demokracji, został wczoraj nowym premierem Grecji. Nikt mu tego stanowiska nie zazdrości. Miał nawet trudności, aby skłonić partnerów koalicyjnych do delegowania do jego gabinetu swych przedstawicieli. –Zdecydowaliśmy jedynie głosować za rządowym wotum zaufania w parlamencie – powiedział Fotis Kuwelis, szef Demokratycznej Lewicy, z którym Samaras prowadził jeszcze wczoraj ostatnie negocjacje. Wcześniej doszedł do porozumienia z Ewangelosem Wenizelosem, przywódcą socjalistycznego ugrupowania PASOK.
To jednak Nowa Demokracja wraz ze swymi 129 mandatami poselskimi będzie nadawać ton koalicji i na nią też spadnie całe odium w sytuacji, gdy rządowi nie uda się ulżyć losowi narodu zmuszanego od kilku lat do gigantycznych wyrzeczeń. Wspólnie z PASOK (33 mandaty) oraz Demokratyczną Lewicą (17 mandatów) koalicja rządowa będzie miała sporą przewagę w 300-osobowym parlamencie.
– Będzie to jednak rząd słaby – przekonuje Nikos Konstandaras, publicysta konserwatywnego dziennika „ Kathimerini". Przede wszystkim dlatego, że oczekiwania społeczeństwa są ogromne. Zdecydowana większość Greków domaga się rozluźnienia gorsetu nałożonego na kraj w zamian za ratunek przed bankructwem.
– Nic nie wskazuje na to, by trojka (UE, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny) była gotowa złagodzić warunki zmuszające nowy rząd do drastycznych oszczędności – mówi „Rz" prof. Gerasimos Soldatos z Uniwersytetu Macedońskiego w Salonikach. Nie czyni z tego tajemnicy Angela Merkel, a Wolfgang Schäuble, niemiecki minister finansów, oświadczył właśnie na łamach „Die Zeit", że „potrzebne jest większe zdecydowanie w realizacji zawartych porozumień". Oznacza to dalsze obniżki pensji urzędników państwowych, przyśpieszenie programu prywatyzacji, uszczelnienie systemu podatkowego, liberalizację rynku pracy oraz wiele innych niepopularnych przedsięwzięć. – Jak żyć w takich warunkach? – pytał cytowany przez „International Herald Tribune" nauczyciel z Salonik, który zarabia dzisiaj 880 euro miesięcznie, a jeszcze dwa lata temu jego pensja wynosiła 1430 euro. Z kolei burmistrz Salonik zapewnia, że administracja miasta mogłaby się obejść bez 2 tys. z 5 tys. urzędników, ale zgodnie z istniejącym prawem nie jest to możliwe. Pytanie, czy nowa koalicja zdecyduje się na nowelizację ustawy, ryzykując strajki i manifestacje.
Nie brak głosów, że trojka bierze pod uwagę pewne złagodzenie warunków. – Będzie to co najwyżej przesunięcie terminów spłat kredytów, co nie zmienia zasadniczo sytuacji – przewiduje prof. Soldatos. W jego opinii rząd utrzyma się najwyżej przez rok, po czym dojdzie do rozpadu koalicji i nowych wyborów.