– Mamy do czynienia z sytuacją tragiczną. Zachód, popierając syryjskich rebeliantów, popiera bezwzględnych islamistów z Bractwa Muzułmańskiego, którzy brutalnie prześladują naszych chrześcijańskich braci – powiedział „Rz" Ken Timmerman, amerykański obrońca praw człowieka i szef Middle East Data Project. – Wygląda na to, że w Syrii będziemy mieli powtórkę z Iraku – dodał.
Obawiają się tego również sami syryjscy chrześcijanie, którzy masowo przechodzą do sąsiedniego Libanu. Przypominają, że po obaleniu Saddama Husajna sytuacja wyznawców Chrystusa w Iraku stała się dramatyczna. Gdy zabrakło rządzącego państwem żelazną ręką świeckiego dyktatora, do głosu doszli islamscy radykałowie. Po serii ataków i zamachów na kościoły większość spośród 800 tys. irackich chrześcijan uciekła z kraju.
Syryjscy wyznawcy Chrystusa, którzy przedostali się do Libanu, opowiadają o rzeczach strasznych. O agresji ze strony islamskich bojówkarzy, którzy stanowią sporą część sił rebelianckich. O grabieżach, gwałtach i morderstwach. Przedstawiciele syryjskiej społeczności chrześcijańskiej – która liczy 2 mln ludzi – są porywani i torturowani. Oskarża się ich, że są „agentami dyktatora".
Chrześcijanie odrzucają zarzuty. Ale przyznają, że bliżej im do Baszara Asada niż do islamskich rebeliantów. Dyktator, który sam jest członkiem sekty alawitów, gwarantował im bowiem prawa, bezpieczeństwo i spokój. Chronił przed stanowiącymi przytłaczającą większość sunnitami (74 procent), którzy w ostatnich latach ulegli znacznej radykalizacji.
– To smutny paradoks. Prześladowana mniejszość wybrała dyktatora zamiast wolności. Trudno jej się jednak dziwić. Gra toczy się bowiem o przetrwanie. Teraz jest ono poważnie zagrożone – mówi Timmerman. Jego zdaniem Syria po upadku Asada powinna zostać zamieniona w federację, chrześcijanom należy dać własne quasi-państwo. Oddanie w całej Syrii władzy rebeliantom oznaczałoby katastrofę.