Niewielu przechodniów patrzących na przejeżdżające co kilka minut ulicami wschodniego Manhattanu kawalkady limuzyn jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, czego konkretnie będą dotyczyły obrady w gmachu przy Pierwszej Alei i 44 ulicy. Wielu z nich może się cieszyć, bo zło konieczne, jakim jest kilka dni sesji plenarnej Zgromadzenia Ogólnego, ożywia lokalną gospodarkę. Cena pokoju w lepszym hotelu nie schodzi poniżej 500 dolarów za noc – jeśli w ogóle można znaleźć jakieś wolne łóżko. Oblężenie przeżywają też wszystkie lepsze restauracje w okolicach Midtown.
Pojawienie się w Nowym Jorku ostrzeżeń przed tzw. gridlock alert, czyli zakorkowaniem centrum miasta, za każdym razem wywołuje dyskusje na temat sensu istnienia samej ONZ – instytucji zdaniem większości Amerykanów wymagającej głębokich reform. Tym bardziej że nowojorskie tabloidy, zamiast śledzić przebieg dyplomatycznych gier, prześcigają się w tropieniu dyktatorów i żon głów państw – często bardzo biednych krajów – obwożonych po Manhattanie bentleyami w asyście własnych ochroniarzy, amerykańskiej Secret Service i osobistych sekretarzy z walizkami pełnymi gotówki gotowych regulować rachunki swoich przełożonych.
Jest to o tyle uzasadnione, że mało który prezydent poświęca cały tydzień na przysłuchiwanie się obradom. Często na sali pojawiają się tylko po to, żeby wygłosić kilkunastominutowe przemówienie do pustej auli Zgromadzenia Ogólnego. Dotyczy to także polskich prezydentów, których wystąpienia rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Tym razem Bronisław Komorowski pojawi się w Nowym Jorku w dniach 24–28 września, kilka dni po oficjalnym otwarciu sesji.
Ponieważ podczas obrad na sali mijają się przywódcy różnych krajów, które nie uznają się nawzajem, dyplomatyczne manewry przypominają rozwiązywanie równań z kilkoma niewiadomymi. Tradycyjnie prezydent USA nie powinien nigdy znaleźć się w pobliżu jakiegoś arcywroga Ameryki, np. prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada, Hugo Chaveza z Wenezueli lub któregoś z braci Castro. Fotoreporterzy polują zawzięcie na kadry, na których widać by było mijające się głowy państw z krajów znajdujących się w ostrym sporze.
W pierwszych dniach sesji przy Pierwszej Alei parkuje kilkadziesiąt samochodów ekip telewizyjnych z wielkimi talerzami anten satelitarnych. Ale zwykle tylko kilka wystąpień wzbudza zainteresowanie wystarczające, aby główne dzienniki poświęciły wydarzeniu choćby kilkadziesiąt sekund. Najczęściej zwraca się uwagę na przemówienie aktualnego prezydenta USA, zaplanowane w tym roku na 25 września. Dzień później w gmachu ONZ wystąpi prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad, co już wzbudza kontrowersje, bo tego dnia Żydzi obchodzą święto Jom Kippur. W tym roku bez wątpienia będzie się na Manhattanie mówiło więcej o sytuacji w Syrii i w krajach arabskich. Palestyńczycy będą się znów upominać o pełny status członkowski w ONZ, a Ekwadorczycy chcą rozmawiać z Brytyjczykami o statusie Juliena Assange'a, założyciela portalu WikiLeaks.