Korespondencja z Nowego Jorku
Po niefortunnych wypowiedziach Romneya na temat spisania na straty 47 procent elektoratu, który jest tak uzależniony od pomocy państwa lub ulg podatkowych, że zagłosuje na prezydenta Baracka Obamę, krytyczne głosy można było usłyszeć także po prawej stronie. Obrażanie elektoratu nie jest bowiem najlepszym sposobem na wyborcze zwycięstwo.
Brak kompetencji?
To nie tak powinniśmy postrzegać rzeczywistość – powiedział republikański senator z Massachusetts Scott Brown. Peggy Noonan, konserwatywna komentatorka „Wall Street Journal", wręcz zarzuciła liderom kampanii brak kompetencji. Także inni prawicowi publicyści zaczynają powątpiewać, czy Mitt Romney jest w stanie przekazać Amerykanom jednoznaczne przesłanie, które zapewniłoby mu poparcie większości wyborców.
Była gubernator Alaski i kandydatka na urząd wiceprezydenta w poprzednich wyborach Sarah Palin doradza z kolei Romneyowi zdjęcie rękawic i zmasowany atak na Obamę, jeśli ciągle chce myśleć o zwycięstwie w wyborach.
Na szczęście dla republikanów, straty do odrobienia nie są duże. W zależności od sondaży Romney przegrywa z prezydentem Barackiem Obamą o 3–5 proc., ale w kilku kluczowych stanach, np. na Florydzie czy w Wisconsin, poparcie dla kandydatów jest mniej więcej równe. Równocześnie jednak Romney traci poparcie w Ohio i w Wirginii – stanach, bez których nie będzie w stanie odnieść końcowego zwycięstwa. – Biorąc pod uwagę to, co przeszliśmy, wszyscy spisują nas na straty – mówi Neil Newhouse, odpowiedzialny w prezydenckiej kampanii republikańskiej za sondaże wyborcze. – Ale same cyfry o tym nie świadczą. Ciągle Romney pozostaje w grze.