"Rz": Jeśli kierować się sondażami, to obecny prezydent powinien z panem wygrać różnicą 10 proc. głosów. Ma pan jeszcze szansę na zwycięstwo?
Henrique Capriles Radonski:
Nie wierzę w sondaże, które przygotowują instytucje obsadzone często przez byłych członków rządu. W 2008 roku, kiedy ubiegałem się o stanowisko gubernatora stanu Miranda, oficjalne sondaże także nie dawały mi szans, a jednak wygrałem te wybory! Pokonałem Diosdada Cabello, człowieka prezydenta. Dlatego ufam reakcjom ulicy, a objechałem już w trakcie kampanii 260 miejscowości. Ludzie okazują mi naprawdę wiele sympatii. Nadali mi już nawet przydomek: ,,el flaco", czyli chudzielec. Jestem przekonany, że mogę zwyciężyć z dużą przewagą i mówi to osoba, która nigdy nie przegrała żadnych wyborów.
Prezydent Chavez, odkąd w 1999 roku objął władzę, stworzył coś w rodzaju konglomeratu państwowych mediów, których bez skrupułów używa w tej kampanii. Według niezależnych raportów państwowa telewizja VTV nadała np. ponad 6 godzin bezpośredniej relacji z jego wystąpienia i tylko 11 minut z pana mityngu. Jaka w tej sytuacji jest pana kampania?
Nie ma co ukrywać, startuję ze znacznie słabszej pozycji, bo prezydent Chavez używa państwowych mediów do uprawiania politycznej propagandy i promowania własnej kandydatury, a państwowa komisja wyborcza nie robi nic, żeby temu przeciwdziałać. Objeżdżam więc kraj. Spotykam tysiące ludzi, słucham ich i opowiadam im o moich planach. Jestem kandydatem z krwi, tymczasem mój główny rywal pojawia się w telewizji i na plakatach. Proszę mi wierzyć, że wszędzie tam, gdzie docieramy, na ulice wychodzą tysiące Wenezuelczyków. Jestem więc blisko ludzi. Tak wyglądał zresztą mój sposób zarządzania Mirandą i taka byłaby także moja prezydentura.