W poniedziałkowy wieczór (czasu lokalnego) głównym tematem dyskusji miała być przede wszystkim sytuacja w Libii, Syrii i Iranie. Obóz Mitta Romneya chciał wykorzystać przede wszystkim atak z 11 września 2012 roku na amerykański konsulat w Bengazi (w którym zginął ambasador USA w tym kraju Christopher Stevens), aby wykazać, że amerykańska dyplomacja i służby specjalne nie funkcjonują sprawnie. Incydent był bez wątpienia porażką służb wywiadowczych, które nie były w stanie ani przewidzieć, ani właściwie ocenić wydarzenia.
Pomyłki CIA
Z najnowszych informacji opublikowanych w poniedziałek przez „Wall Street Journal" wynika, że prezydent był co prawda niemal od początku informowany, że szturm na konsulat w Bengazi nie da się sklasyfikować jedynie w ramach spontanicznych zamieszek, ale nie skorzystał z alternatywnych źródeł informacji, aby zweryfikować te doniesienia.
Romney będzie chciał wykorzystać fakt, że Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) zmiana oceny wydarzenia w tajnych raportach dostarczanych codziennie na biurko prezydentowi zajęła 11 dni. Departament Stanu potrzebował jeszcze więcej czasu, aby przyznać się do pomyłki. Ma w ręku konkretne argumenty, bo CIA w momencie ataku na konsulat w Bengazi miała swoich ludzi na miejscu i prowadzi działalność operacyjną na terytorium Libii. Tymczasem w raportach dostarczanych do Białego Domu między 13 a 21 września CIA utrzymywała, że atak na placówkę był eskalacją protestu związanego z filmem obrażającym proroka Mahometa.
Zarzut bierności
O ile dla Romneya Bengazi stało się symbolem rosnącego zagrożenia dla Ameryki ze strony fundamentalistów islamskich, o tyle dla dyplomacji Obamy sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Obecna sytuacja w Libii jest owocem arabskiej wiosny, ruchu, który USA poparły, przynajmniej werbalnie, w imię ideałów demokracji.
Libią rządzą umiarkowane ugrupowania muzułmańskie, amerykańskie drony patrolują ten kraj w poszukiwaniu baz ekstremistów, a przywódca oficjalnie deklaruje solidarność z Waszyngtonem. Władze w Trypolisie deklarują też wolę współpracy w sprawie złapania i ukarania rzeczywistych sprawców zamachu. Z dyplomatycznego punktu widzenia Libijczykom trudno więc cokolwiek zarzucić.
Romney podkreśla bierność dyplomacji i służb wywiadowczych obecnej administracji w sprawie nie tylko Libii, ale także innych krajów arabskich. Oskarża Obamę, że w praktyce oddał cały region w ręce sił, które prędzej czy później otwarcie zwrócą się przeciwko USA. W Syrii dyplomacja USA wciąż wstrzymuje się przed dozbrajaniem rebeliantów walczących z nieprzychylnym Ameryce reżimem, obawiając się rosnących wpływów radykalnych ugrupowań islamskich. Doradcy republikańskiego kandydata opowiadają się za przekazaniem powstańcom broni. Będzie jednak stąpać po dość cienkim lodzie. Proponując twardsze stanowisko w sprawie Libii, Iranu, Syrii czy Chin oraz Rosji nie może sprawiać wrażenia, że zamierza uwikłać USA w kolejny konflikt.