Niedzielne wybory, podczas których 5,2 mln wyborców decydowało o składzie parlamentu Katalonii, przebiegały w spokojnej atmosferze. Nie zanotowano żadnych znaczących incydentów.
Stawką przyspieszonych wyborów jest uzyskanie przez nacjonalistyczne ugrupowania większości, która pozwoli im na wystąpienie z wnioskiem o referendum niepodległościowe. Idei tej sprzeciwia się rząd w Madrycie, który argumentuje, że nacjonaliści usiłują odwrócić uwagę wyborców od rzeczywistych problemów prowincji, jakimi są zadłużenie prowincji oraz bezrobocie.
Wstępne rezultaty podane po zamknięciu lokali wyborczych wskazują, że rządzący do tej pory prawicowi nacjonaliści z partii Zbieżność i Unia (CiU) mogą liczyć na 55 – 57 mandatów w 135-osobowym parlamencie regionalnym. Oznacza to, że CiU może rządzić tylko w koalicji z lewicowymi nacjonalistami z partii ERC (20 – 23 mandaty). Partia Ludowa liczy na 18, a socjaliści na 16 miejsc (obie partie sprzeciwiają się secesji Katalonii).
Ostra walka wyborcza przyczyniła się do mobilizacji wyborców. Frekwencja, która przekroczyła 56 proc., była o 8 pkt proc. wyższa niż w 2010 r.
W dniu katalońskich wyborów hiszpański minister spraw wewnętrznych Jorge Fernandez Diaz odrzucił zgłoszoną przez baskijskich separatystów z ETA propozycję rozmów. Zaproponowali oni Hiszpanii i Francji pertraktacje o ostatecznym rozbrojeniu i zakończeniu działań zbrojnych. Diaz oświadczył, że nie będzie rozmów z terrorystami, a jedyne, co może zrobić ETA, to ogłosić samorozwiązanie i tak ostatecznie zakończyć 45-letnią historię terroru.