Gdy ktoś na zachód od Niemna i Bugu próbuje opisać tragiczne wydarzenia z grudnia 2010 r., widzi sprawy prosto. Aleksander Łukaszenko sfałszował wybory prezydenckie, opozycja zorganizowała demonstrację protestacyjną, Łukaszenko ją rozpędził, a opozycjonistów wsadził do więzień.
Rządowa propaganda białoruska przedstawia to zupełnie inaczej. 19 grudnia 2010 r. Łukaszenko wygrał wybory, więc opozycja usiłowała doprowadzić do zamachu stanu. Na szczęście milicja i wojsko temu zapobiegły. Winnych ukarano.
Ta druga wersja jest absolutnie niewiarygodna. Białoruski prezydent dysponuje potężną siłą w postaci specjalnych oddziałów milicji i wojsk MSW; trzeba też pamiętać, że także KGB jest bardzo skuteczną instytucją. Zorganizowanie przewrotu jest praktycznie niemożliwe. Na dokładkę był spory mróz i szansa na długotrwałe, wielodniowe demonstracje w Mińsku były nikłe.
Ale i pierwszy wariant wydaje się dziwny. Bo skoro jest oczywiste, że opozycja nie miała szans na stworzenie prawdziwego zagrożenia dla Łukaszenki, to dlaczego zareagował on tak ostro? Czemu milicja była tak brutalna, a wyroki dla opozycjonistów tak wysokie? To wydaje się niezrozumiałe.
Z placu na plac
Warto sobie przede wszystkim przypomnieć, jak wyglądały tamte wydarzenia.