Prowokacja czy gniew dyktatora

Dwa lata temu milicja rozpędziła powyborczą demonstrację w Mińsku. Następstwa były dramatyczne

Publikacja: 09.12.2012 10:00

19 grudnia 2010 r. w Mińsku milicja była wyjątkowo brutalna

19 grudnia 2010 r. w Mińsku milicja była wyjątkowo brutalna

Foto: AP, Sergei Grits Sergei Grits, SERGEI GRITS SERGEI GRITS

Gdy ktoś na zachód od Niemna i Bugu próbuje opisać tragiczne wydarzenia z grudnia 2010 r., widzi sprawy prosto. Aleksander Łukaszenko sfałszował wybory prezydenckie, opozycja zorganizowała demonstrację protestacyjną, Łukaszenko ją rozpędził, a opozycjonistów wsadził do więzień.

Rządowa propaganda białoruska przedstawia to zupełnie inaczej. 19 grudnia 2010 r. Łukaszenko wygrał wybory, więc opozycja usiłowała doprowadzić do zamachu stanu. Na szczęście milicja i wojsko temu zapobiegły. Winnych ukarano.

Ta druga wersja jest absolutnie niewiarygodna. Białoruski prezydent dysponuje potężną siłą w postaci specjalnych oddziałów milicji i wojsk MSW; trzeba też pamiętać, że także KGB jest bardzo skuteczną instytucją. Zorganizowanie przewrotu jest praktycznie niemożliwe. Na dokładkę był spory mróz i szansa na długotrwałe, wielodniowe demonstracje w Mińsku były nikłe.

Ale i pierwszy wariant wydaje się dziwny. Bo skoro jest oczywiste, że opozycja nie miała szans na stworzenie prawdziwego zagrożenia dla Łukaszenki, to dlaczego zareagował on tak ostro? Czemu milicja była tak brutalna, a wyroki dla opozycjonistów tak wysokie? To wydaje się niezrozumiałe.

Z placu na plac

Warto sobie przede wszystkim przypomnieć, jak wyglądały tamte wydarzenia.

Jeśli była to prowokacja, to udała się nadspodziewanie dobrze

Kończyła się wyborcza niedziela. Opozycja wezwała do przeprowadzenia wieczorem demonstracji w proteście przeciwko sfałszowaniu wyborów. Na plac Październikowy przyszły tysiące ludzi. Gdy pojawili się opozycyjni kandydaci na prezydenta, przez tłum przeszła dramatyczna wieść: czołowy kandydat opozycji Uładzimir Nieklajeu został ciężko pobity przez zamaskowanych mężczyzn. Przybyli jednak inni opozycyjni kandydaci na prezydenta, którzy kolejno wygłaszali przemówienia. Ogłoszono powstanie „rady ludowej" z udziałem opozycyjnych kandydatów na prezydenta, a także szefowej emigracyjnych władz nieuznawanej Białoruskiej Republiki Ludowej Iwonki Surwiło.

A potem ogromny tłum ruszył wzdłuż prospektu Niepodległości. Szli, kierując się w stronę placu Niepodległości, gdzie znajduje się Dom Urjada – Dom Rządu, siedziba premiera i jego kancelarii oraz izby niższej parlamentu. Opozycyjni kandydaci na prezydenta podeszli pod pomnik Lenina naprzeciw Domu Rządu. Duży budynek pełen był milicjantów kryjących się za metalowymi tarczami.

Przemawiający z zaimprowizowanej trybuny liderzy opozycji zapowiedzieli bezterminową demonstrację i wezwali do rozmów premiera oraz szefów resortów siłowych. Odzewu nie było. A potem grupa ludzi (bez opozycjonistów) ruszyła od Lenina do nieodległych szklanych drzwi Domu Urjada. Po chwili dał się słyszeć chrzęst tłuczonego szkła. Tłum krzyknął z radości, gdy pojawiła się pierwsza oznaka zwycięstwa: ze środka ktoś wyszarpał prostokątną, metalową tarczę milicyjną. Natychmiast pojawił się oddział specnazu, ubranych na czarno milicjantów z długimi pałkami i plastikowymi tarczami. A potem kolejne. Zaczęło się pałowanie. Opozycjoniści zostali zabrani do aresztów; jeden z opozycyjnych kandydatów na prezydenta Andrej Sannikau skazany został na pięć lat kolonii karnej (wypuszczono go w 2012 r.), inni otrzymali równie wysokie wyroki. Skazywano nawet przypadkowo złapanych uczestników demonstracji.

– Aleksander Łukaszenko się po prostu przestraszył. Przestraszył się liberalizacji, którą sam wcześniej zarządził, oraz tego tłumu, który zebrał się na ulicach Mińska – mówi „Rz" białoruski politolog Walery Karbalewicz. Jego zdaniem nie jest istotne to, że opozycja nie byłaby w stanie zorganizować żadnej kolorowej rewolucji na wzór ukraińskiej. – Strach ma wielkie oczy – dodaje.

Aleksander Dobrowolski, jeden z liderów opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, też uważa, że białoruski prezydent się przestraszył. – On ogromnie boi się o swoją przyszłość, boi się utracić władzę – opowiada „Rz".

Strach prezydenta

Proszący o zachowanie anonimowości białoruski polityk opozycyjny zgadza się z nimi, ale sądzi, że było nieco inaczej. – Łukaszenkę ktoś musiał przestraszyć. I to bardzo poważnie – podkreśla w rozmowie z „Rz".

Wskazuje przy tym na dwie niejasne kwestie. – Niektórzy opozycjoniści zachowywali się podczas demonstracji tak, jak gdyby byli pewni, że w Domu Urjada ktoś będzie z nimi rozmawiał – mówi. Co więcej, nikt z uczestników demonstracji nie przeszkodził grupie agresywnych mężczyzn w rozbijaniu szklanych drzwi do siedziby rządu. A to właśnie stało się sygnałem do akcji milicji.

Dawno już pojawiły się spekulacje, których nikt nie potrafi potwierdzić, że część opozycji mogła liczyć na jakąś szczególną rolę ówczesnego premiera Siarhieja Sidorskiego, który jakoby mógł chcieć z nimi rozmawiać. – Trochę trudno sobie wyobrazić Sidorskiego jako przywódcę antyłukaszenkowskiej rewolty wśród członków reżimu. On nigdy nie odgrywał samodzielnej roli, bo zresztą szef rządu jest w obecnym systemie władzy na Białorusi osobą mało znaczącą – dodaje polityk.

Z drugiej jednak strony minęło zaledwie kilkanaście dni i Sidorski odszedł ze swego stanowiska. A nie było ku temu żadnego istotnego powodu. A przynajmniej – znanego powodu. Premier sprawami politycznymi właściwie się na Białorusi nie zajmuje, interesuje go głównie gospodarka. To prezydent faktycznie kieruje wszystkimi strukturami siłowymi. Szef rządu nie mógł więc ani demonstracji zapobiec, ani też jej rozgonić – tym zajmował się zupełnie kto inny.

– Niewykluczone, że to była dobrze zorganizowana prowokacja. I to działająca w dwie strony, zarówno opozycyjną, jak i Łukaszenki – słyszymy od innego polityka. Mogło chodzić o to, by przynajmniej część opozycjonistów miała nadzieję, iż demonstracja 19 grudnia przyniesie coś więcej niż zamanifestowanie ich poglądów. I mogło też chodzić o nastraszenie Aleksandra Łukaszenki, że tym razem nie skończy się na antyprezydenckich okrzykach.

Udana prowokacja

Jeśli rzeczywiście była to prowokacja, to udała się nadspodziewanie dobrze. Przeciwnicy reżimu trafili do więzień, szansa na powtórzenie demonstracji z 19 grudnia wydaje się dziś nierealna. Są też wspomniane już efekty dalekosiężne. Łukaszenko co prawda umocnił swą władzę, ale utracił pole manewru na scenie międzynarodowej. Tak naprawdę to na wszystkim zyskała Rosja, która jest dziś właściwie jedynym państwem, na które Łukaszenko może liczyć. Czy Rosjanie maczali palce w sprawie? Nie wiadomo.

– Myślę, że pojawił się jeszcze dodatkowy czynnik, którego nie brała pod uwagę i słabo zorganizowana opozycja, i Łukaszenko: zwykli ludzie. Ich intencje były szczere, demonstrowali sprzeciw wobec reżimu, a przyszło ich bardzo wielu – mówi Dobrowolski.

Gdy ktoś na zachód od Niemna i Bugu próbuje opisać tragiczne wydarzenia z grudnia 2010 r., widzi sprawy prosto. Aleksander Łukaszenko sfałszował wybory prezydenckie, opozycja zorganizowała demonstrację protestacyjną, Łukaszenko ją rozpędził, a opozycjonistów wsadził do więzień.

Rządowa propaganda białoruska przedstawia to zupełnie inaczej. 19 grudnia 2010 r. Łukaszenko wygrał wybory, więc opozycja usiłowała doprowadzić do zamachu stanu. Na szczęście milicja i wojsko temu zapobiegły. Winnych ukarano.

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022