Jutro litewski Sejm ma zdecydować, czy pozbawić immunitetu poselskiego Wiktora Uspaskicha, lidera współrządzącej Litwą Partii Pracy, oraz dwóch jego kolegów. Są oskarżeni o prowadzenie tak zwanej „czarnej kasy" partyjnej.
Jak wynika z materiałów śledztwa, w latach 2004–2005 do lewej kasy wpłynęło ponad 25 mln litów (ok. 30 mln zł) z tytułu łapówek, jakie litewskie firmy rzekomo wpłaciły Partii Pracy. Sam Uspaskich twierdzi, że cała sprawa jest sfabrykowana na zamówienie konkurencji politycznej. Zdaniem komentatorów ewentualne pozbawienie immunitetu poselskiego lidera jednej z rządzących partii nie powinno jednak zachwiać stabilnością całej koalicji.
Sprawa „czarnej kasy" Partii Pracy jest dla litewskiej sceny politycznej rzeczą bezprecedensową. Pierwszy raz zarzut korupcji stawia się nie poszczególnym politykom czy urzędnikom, a całej partii.
Wszystko zaczęło się w maju 2006 r., gdy agenci litewskich służb specjalnych przeszukali siedzibę Partii Pracy i zabrali stamtąd dokumenty księgowe. Z upublicznionych później materiałów śledztwa wynika, że litewskie firmy „odwdzięczały się" za przydzielanie im przez Ministerstwo Gospodarki pieniędzy z funduszy europejskich. Partia Uspaskicha w latach 2004–2006 była w koalicji rządzącej i kontrolowała m.in. resort gospodarki.
Jak twierdzą prokuratorzy, aby otrzymać środki z europejskich funduszy, litewscy biznesmeni musieli wpłacić do „czarnej kasy" Partii Pracy co najmniej 5 proc. uzyskanych sum. Pieniądze te były rzekomo rozdzielane pomiędzy działaczy partii, w tym posłów.