W Liechtensteinie, malutkim alpejskim kraju, rządząca koalicja się nie zmieni. Będą ją tworzyły Unia Ojczyźniana (VU) i Postępowa Partia Obywatelska (FBP). Wczoraj, odwrotnie niż cztery lata temu, zwycięstwo odniosła FBP i na czele rządu zapewne stanie jej przywódca Adrian Hasler (szef policji), zmieniając zmęczonego rządzeniem Klausa Tschütschera (VU).
Obie partie, które zdobyły razem prawie trzy czwarte głosów, są konserwatywne i przyzwyczajone do współrządzenia od 1938 r. – Jak ktoś tu nie mieszka, to nie dostrzega między nimi różnicy. A jest ona mniej więcej taka, jak między siostrzanymi chadeckimi partiami niemieckimi CDU i CSU – mówi „Rz" Michael Benvenuti, publicysta dziennika „Liechtensteiner Volksblatt", jednego z dwóch w tym kraju liczącym 37 tys. mieszkańców.
Liechtenstein to najbogatszy kraj w Europie, a na świecie pod względem PKB na głowę i zarobków ustępuje tylko Katarowi. Nigdzie indziej nie ma też tak dużo w stosunku do liczby mieszkańców porsche i rolls-royce'ów.
Nowy rząd będzie miał na głowie jeden poważny problem: dalsze oszczędzanie. Deficyt wyniesie w tym roku więcej niż w Grecji, aż 20 proc. budżetu – ponad 200 mln franków szwajcarskich (kraj jest powiązany gospodarczo ze Szwajcarią, nie należy podobnie jak ona do UE).
– Wcześniej nasz kraj kąpał się w pieniądzach. Zawsze starczało na to, by zapewnić mieszkańcom dodatki na dzieci, opłacenie połowy ubezpieczenia zdrowotnego i ubezpieczenia od wypadków. Już teraz tak nie jest, państwo w mniejszym stopniu uczestniczy w opłacaniu ubezpieczenia zdrowotnego. A to od wypadków każdy musi opłacać sam. Politycy uznali też, że milionerzy nie potrzebują pieniędzy na dzieci. Na razie przeciętny obywatel jeszcze nie odczuł obniżenia standardu życia, ale niedługo odczuje – opowiada Benvenuti.