Nie wiadomo, czy premier Hamadi Dżebali, jadąc do pałacu prezydenckiego, miał pewność, czy jego rezygnacja zostanie przyjęta. – Obiecałem, że złożę urząd, jeśli mój plan się nie powiedzie – mówił tuż przed wejściem na rozmowy do prezydenta.
– Dziś wielu moich rodaków jest rozczarowanych sytuacją w kraju i musimy zrobić wszystko, by odzyskać ich zaufanie. Pierwszym krokiem ku temu jest moje podanie się do dymisji – powiedział Dżebali.
Najpoważniejszy od obalenia reżimu prezydenta Ben Alego kryzys w Tunezji zaczął się na początku lutego. Chcąc skanalizować rosnące niezadowolenie społeczne, premier chciał zastąpić rząd islamistów niezwiązanymi z żadną partią technokratami. Jednocześnie złożył obietnicę, że jeśli mu się nie uda, zrezygnuje z urzędu.
Na drodze do realizacji planu stanęła jego własna Partia Odrodzenia (Ennahda). Jej przewodniczący Raszid Ghannuszi usiłował wprawdzie jeszcze we wtorek ratować sytuację, ogłaszając, że możliwe jest utworzenie rządu mieszanego, złożonego zarówno z polityków, jak i ekspertów. Premier Dżebali nie zgodził się na to. Wczoraj rano poinformował, że składa dymisję. Jego partia odpowiedziała, że Dżebali nie skonsultował z nią tego posunięcia.
Komentatorzy zastanawiają się, czy Dżebali chciał się tym gestem odciąć od własnego, coraz częściej krytykowanego ugrupowania i zaczyna walkę o zupełnie nowy elektorat, czy też był to gest, który pozwoli mu wyjść z twarzą z potężnego kryzysu.