Ośmiu niemieckich Turków zamordowali terroryści z organizacji Podziemie Narodowosocjalistyczne (NSU) przez sześć lat ubiegłej dekady. Mordowali imigrantów z powodu przekonań ideologicznych, uznając, że nie powinno być dla nich miejsca w kraju, który powinien zachować czystość rasową.
Ale w Niemczech mieszka już ponad dwa i pół miliona Turków, co wywołało zbrodniczą reakcję trzyosobowej grupy terrorystów ze wschodnioniemieckiego Eisenach. Dwoje z nich odebrało sobie życie, nim służby specjalne wpadły na ich ślad. Ich wspólniczkę Beate Zschäpe czeka wkrótce proces w Monachium. Ale nie będą go mogli śledzić tureckie media, bo sąd kierując się zasadą kto pierwszy, ten lepszy, podjął decyzję, że akredytację i miejsca na sali otrzymają te redakcje, które odpowiednio wcześnie złożyły wnioski.
Koniec dialogu
W środowisku tureckim zawrzało. – Decyzja sądu jest kolejnym przejawem dyskryminacji społeczności tureckiej w Niemczech – twierdzi wychodzący w Niemczech turecki „Hürriyet". Nie ma co do tego wątpliwości stowarzyszenie zagranicznych dziennikarzy w Niemczech ani także środowisko niemieckich dziennikarzy. Co więcej, jak na razie nie przewidziano miejsca na sali dla ambasadora Turcji ani też dla rzecznika praw obywatelskich Turcji, który zgłosił chęć obserwowania procesu. Sąd nie godzi się na przekazanie w akcie solidarności akredytacji tureckiej telewizji przez niemiecką telewizję publiczną.
Nie ma też mowy o transmisji wideo w gmachu sądu dla tych dziennikarzy, dla których nie ma miejsca na sali. – To zrozumiałe, gdyż w przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z procesem pokazowym. Z kolei bezpośrednia transmisja telewizyjna oznaczałaby pogwałcenie praw oskarżonych – broni decyzji sądu Siegfried Kauder, przewodniczący komisji prawnej Bundestagu.
Wielu polityków krytykuje decyzję sądu, zwracając uwagę, że zaognia ona i tak już napięte relacje ze społecznością turecką.