Wszyscy nabrali wody w usta i nikt dotąd oficjalnie nie potwierdził, że to izraelskie lotnictwo przeprowadziło naloty w Syrii w nocy z czwartku na piątek, a potem w niedzielę.
„Nie odnosimy się do tego typu informacji" – oświadczyła rzeczniczka izraelskiej armii. Amerykański Departament Stanu, Pentagon i Biały Dom także nie wydały żadnych oświadczeń. Tylko syryjskie media państwowe grzmią, że „Izrael, który dotąd wysługiwał się terrorystami [tak nazywani są powstańcy – red.], teraz zdjął białe rękawiczki".
Syryjski reżim ma powody do wściekłości, bo naloty mogą pokrzyżować mu plany. Przede wszystkim jednak był to cios dla sojuszników prezydenta Baszara Asada.
Wzgórze władzy
W niedzielę nad ranem potężne eksplozje wstrząsnęły wzgórzem Kasjun, które góruje nad Damaszkiem. Na nagraniach, które zamieszczono w Internecie, słychać serie wybuchów i widać pióropusze ognia oraz dym, który zasnuł niebo nad syryjską stolicą. „Bez wątpienia celem nalotu były obiekty wojskowe znajdujące się na Kasjun" – uważa Andrew Tabler, ekspert waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bliskowschodniej.
Ze wzgórza od miesięcy prowadzony był ostrzał dzielnic Damaszku, które próbowali zdobyć powstańcy. Na szczycie siedziby mają dowództwo elitarnej Gwardii Rewolucyjnej oraz znana z bezwzględności Czwarta Dywizja dowodzona przez Mahera Asada, brata prezydenta.