Protestujący przeciwko rządowi Recepa Erdogana twierdzą, że służby próbujące pacyfikować demonstracje użyły przeciw nim broni chemicznej. Niebezpieczną substancją wykorzystaną przez turecką policję ma być Agent Orange – preparat fitotoksyczny zakazany przez Organizację Narodów Zjednoczonych, który wykorzystywany był m.in. przez armię Stanów Zjednoczonych w trakcie wojny w Wietnamie.
Pierwsze doniesienia o użyciu substancji chemicznych pojawiły się już w sobotę. Protestujący informowali, że policja używa niezidentyfikowanego pomarańczowego gazu, którego zapach znacznie odbiega od zwykłych gazów łzawiących lub pieprzowych. – Dym był pomarańczowy i powodował paraliż oraz wymioty – relacjonuje jeden z nich.
Na potwierdzenie swoich oskarżeń demonstranci publikują w Internecie szereg zdjęć i filmów, na których widać puszki z (zgodnie z oznaczeniami na nimi zawartymi) trującymi substancjami oraz obrażenia, których doznali po ich użyciu. Miejsca, w których przeciwnicy Erdogana starli się z policją są też pełne martwych psów i kotów, co również może świadczyć o użyciu bardziej niebezpiecznych substancji niż gaz łzawiący czy pieprzowy.
- Według informacji ze szpitala, najprawdopodobniej coś oprócz gazu łzawiącego zostali użyte - sporo ludzi miało nudności i poczucie sparaliżowana po ataku policji, co normalnie nie powinno mieć miejsca po tym środku. Jednak jaki środek mógł być użyty, nikt nie wie - mówi "Rz" mieszkający na co dzień w Stambule Polak pragnący zachować anonimowość.
Informacje o "niezidentyfikowanej pomarańczowej substancji" zdaje się potwierdzać turecka wydawca znanego izraelskiego pisarza polskiego pochodzenia Edgara Kereta. - Nasze biuro jest zlokalizowane bardzo blisko placu Taksim i braliśmy udział w protestach od pierwszego dnia - mogę powiedzieć, że poziomu brutalności policji nie da się wyrazić słowami, nie da się tego wyobrazić. Używanie gazu łzawiącego jest poza kontrolą, pojemniki z gazem są rzucane dokładnie w protestujących, którzy poza staniem naprzeciw policji, nie robią nic więcej. Wdychamy gaz pieprzowy i coś pomarańczowego. Nie wiadomo, co to jest. Pierwsze dwa dni były niezwykle smutne, ponieważ gdy poszliśmy do domu po tym, jak byliśmy świadkami całej tej brutalności na ulicach, stacje telewizyjne udawały, że to wszystko nie miało miejsca, nie relacjonowały (tych wydarzeń – red.). To może być początek rewolucji, wszyscy są na ulicach pomagając sobie wzajemnie. Ludzie którzy normalnie nigdy nie stanęliby po tej samej stronie, wspólnie sprzeciwiają się przemocy. To może być przedsionek do o wiele gorszych wydarzeń - cytuje otrzymaną od niej wiadomość Keret.