Ultimatum postawiła też armia, dała dwie doby na dogadanie się rządu i opozycji.
Jeśli Mohamed Mursi nie zrezygnuje – zagroził w wydanym wczoraj komunikacie opozycyjny ruch Tamarud – rozpocznie się „kampania totalnego nieposłuszeństwa obywatelskiego". Co to oznacza, nie sprecyzowano, ale ruch już udowodnił, że potrafi organizować Egipcjan: w antyrządowych manifestacjach w niedzielę wzięło udział – wedle MSW w Kairze – nawet 17 mln ludzi, czyli więcej niż podczas protestów, które obaliły reżim Hosniego Mubaraka w 2011 r. Tysiące Egipcjan wciąż koczuje na placu Tahrir w Kairze, zapowiadając, że nie opuści go „aż do odejścia dyktatora".
Prezydent odpowiada jednak, że nigdzie się nie wybiera. Zamiast tego wczoraj ponownie zaproponował opozycji dialog.
Reżim w szeregu
Twórcy Tamarud twierdzą, że to ruch skupiający „osoby rozczarowane brakiem reform politycznych i gospodarczych" pod rządami Mursiego i potężnego Bractwa Muzułmańskiego, z którego się wywodzi. Pod szyldem ruchu zjednoczyły się dotąd skłócone świeckie ugrupowania, które zarzucają władzom zawłaszczenie władzy, chęć uczynienia z Egiptu państwa wyznaniowego, ale przede wszystkim brak społecznego mandatu do rządzenia – Tamarud poinformował w ubiegłym tygodniu, że zebrał 22 mln podpisów pod petycją w sprawie ustąpienia prezydenta (to prawie dwa razy więcej głosów niż Mursi zdobył w wyborach prezydenckich).
Nie jest to jednak sama opozycja, która na Tahrir dwa lata temu świętowała zwycięstwo arabskiej wiosny. – Dawna jedność zniknęła – uważa Islam Lotfy, jeden z przywódców rewolty w 2011 r. Przypomina, że wtedy świeccy i Bractwo Muzułmańskie stali po tej samej stronie. Teraz – twierdzi Lotfy – Bractwo zmieniło się w „bandę nieudaczników", a w szeregi świeckich wkroczyło wielu ludzi związanych z dawnym reżimem. – Ludzi, którzy zabijali moich przyjaciół i chcieli zabić mnie – mówi. Podobnie jak część przywódców z 2011 r. nie bierze udziału w ostatnich protestach.