Słyszę to od wykształconego, elegancko ubranego starszego pana. Jego zachwyt dotyczy Adliego Mansura, który prezydentem stał się wczoraj. Oficjalnie tymczasowo, ale kto wie, jak potoczą się losy Egiptu. Mansur nie uczestniczył w żadnych wyborach, nie prowadził kampanii, pracował jako szef sądu konstytucyjnego. Wybrała go armia. I jak widać po reakcjach na placu Tahrir – dla tych, którzy znienawidzili odsuniętego kilka dni temu od władzy wybranego demokratycznie Mohameda Mursiego – wybrała trafnie.
Choć tak naprawdę głównym bohaterem na placu Tahrir jest gen. Abdul Fatah as-Sisi – najważniejszy człowiek w armii. To jego portrety sprzedaje się tu obok flag egipskich i czapeczek w barwach narodowych.
Elegancki starszy pan, emerytowany lekarz, jest też zachwycony, że armia krótkimi żołnierskimi posunięciami pozbawiła władzy Mursiego. Ledwie rok temu został prezydentem i wtedy nawet wydawał mu się odpowiedni. Teraz najchętniej nazywa go faszystą. - To też terrorysta – życzliwie podrzuca kolega eleganckiego starszego pana.
Trudno powiedzieć, czy placowi Tahrir uda się zachować sławę miejsca, gdzie broni się wspaniałych, odważnych i demokratycznych idei. Dziś, w świąteczny piątek, stał się teatrem, w którym wystawia się przedstawienia ku czci armii. A sama armia zapewniła dodatkową rozrywkę tysiącom Egipcjan organizując przeloty myśliwców wojskowych nad placem. Robiły na niebie pętle i litery V wypuszczając dym w barwach narodowych.
Jedni, w centrum stolicy Egiptu, na sławnym placu Tahrir, świętują teraz odsunięcie od władzy znienawidzonego islamistycznego prezydenta.