Po ciemku nie wiadomo, czy jest to rewolucyjna młodzież, która zbierając podpisy o przyśpieszone wybory dała impuls do odsunięcia od władzy prezydenta Mohameda Mursiego. Czy też są to zwolennicy Mursiego i Bractwa Muzułmańskiego (niekoniecznie muszą mieć brodę, której i tak z daleka nie widać). A może bandyci korzystający z chaosu.
Przybyszowi z daleka trudno się też zorientować, kto w nocy toczy tu uliczne pojedynki. Na wyspie Zamalek, lubianej przez obcokrajowców i położonej blisko ważnego dla politycznego klimatu placu Tahrir, w nocy doszło do co najmniej dwóch strzelanin.
Jedna rozegrała się pod moim hotelem, ale to wiem od innego dziennikarza, który w przeciwieństwie do mnie o drugiej w nocy nie spał.
W ciemności na ulicach pojawiają się samozwańcze posterunki, choć w porównaniu z rewolucją z początku 2011 roku jest ich mało. Młodzi mężczyźni ustawiają skrzynki albo rzucają na jezdnię zapalone gazety, zmuszając samochody do zatrzymania. Zazwyczaj kończy się na krótkiej wymianie zdań z kierowcą, czasem sprawdzają bagażnik.
Samozwańcze kontrole są też przed miejscami, które na protesty wybrały sobie obie strony konfliktu.