Trudno o większy kontrast. Gdy w minioną niedzielę Angela Merkel odnosiła historyczny triumf, zbierając blisko 42 proc. głosów dla CDU/CSU w wyborach do Bundestagu, „Le Journal du Dimanche” publikował sondaż, z którego wynikało, że poparcie dla Francois Hollande’a spadło do 23 proc., niemal najniższego poziomu w historii V Republiki (gorszy był tylko Francois Mitterrand, który w grudniu 1991 roku miał 22 proc. poparcia). Do tego nakłada się coraz większa różnica w potencjale gospodarczym między oboma krajami.
– Niemcy nie mają wyboru: są skazani na współpracę z Francją, bo alternatywnego partnera nie znajdą: Wielka Brytania myśli o wyjściu z Unii, Włochy i Hiszpania są w głębokim kryzysie, a Polska mimo szybkich postępów wciąż jest krajem słabym. Jednak brak równowagi między Paryżem a Berlinem bardzo utrudni rozwiązanie najważniejszych problemów w Unii Europejskiej – mówi „Rz” Olaf Boehnke, dyrektor berlińskiego oddziału European Council on Foreign Relations.
Taki stan będzie trwał przez nadchodzące cztery lata: dopiero wtedy kończy się kadencja Merkel i Hollande’a. W przeszłości długi okres współpracy przywódców obu państw o odmiennych barwach politycznych przynosił doskonałe rezultaty. Tak było w trakcie siedmioletniego tandemu Valery-Giscarda d’Estaing i Helmuta Schmidta oraz Jacques’a Chiraca i Gerhardta Schroedera, a także trzynastoletniego tandemu Francois Mitterranda i Helmuta Kohla.
Tym razem jednak należy spodziewać się raczej blokady. Hollande i Merkel mają zupełnie odmienne spojrzenia na problemy ekonomiczne. Ale to ta ostatnia będzie jeszcze wyraźniej niż do tej pory nadawać ton w Brukseli. Berlin najpewniej narzuci więc rygorystyczne oszczędności Grecji, Portugalii i Słowenii w ramach kolejnych planów ratunkowych.
– Od wybuchu kryzysu Niemcy uruchomiły już 200 mld euro pomocy dla państw południa Europy. Ale zrobiły to w zamian za surowe reformy, które mają poprawić konkurencyjność tych państw. To się nie zmieni – uważa Jean-Dominique Giuliani, prezes Fundacji Roberta Schumana w Paryżu.