Nie wykluczamy w przyszłości żadnej koalicji z wyjątkiem partii ekstremalnych czy prawicowo-populistycznych – takie zdanie umieszczone w projekcie uchwały na rozpoczynający się dzisiaj zjazd SPD wywołuje w Niemczech burzę emocji. Oznacza bowiem, że niemieccy socjaldemokraci deklarują gotowość do współpracy z postkomunistami z ugrupowania Lewica. Nie teraz, lecz za kilka lat. Być może w wyniku następnych wyborów w 2017 roku. Niemniej jednak cały pomysł ma posmak sensacji.
Oznacza to, że postkomuniści wywodzący swój rodowód w prostej linii z SED z czasów NRD, przestają odgrywać rolę trędowatych na niemieckiej scenie politycznej i w niedalekiej już przyszłości zasiąść mogą w ławach rządowych. Teoretycznie mogliby już obecnie znaleźć się w rządzie, gdyby SPD zdecydowała się z nimi na współpracę po wrześniowych wyborach do Bundestagu. Potrzebny byłby wprawdzie jeszcze jeden partner w postaci ugrupowania Zielonych. Ci nie mieli nic przeciwko. W sumie koalicja złożona z SPD, Zielonych i Lewicy dysponowałaby 320 mandatami w Bundestagu. Opozycją byłoby wtedy zwycięskie w ostatnich wyborach ugrupowanie Angeli Merkel – CDU/CSU.
Zawiązanie takiego sojuszu proponował jeszcze przed wyborami Gregor Gysi, szef frakcji Lewicy w Bundestagu. W takim układzie Gysi, były współpracownik Stasi, służby bezpieczeństwa w czasach NRD, widział siebie w roli wicekanclerza i szefa MSZ.
SPD nie zdecydowało się na takie rozwiązanie, gdyż za wielkie były rozbieżności w kierownictwie partii, a 470 tys. jej członków było na taki zwrot całkowicie nieprzygotowanych.
Za cztery lata niemieccy postkomuniści mają szansę na udział w rządzie