Co rozleniwia europosła

Amerykańscy ekonomiści zbadali, jak podwyżka wynagrodzeń wpłynęła na pracę eurodeputowanych. Wyniki zaskakują.

Publikacja: 29.12.2013 07:00

Korespondencja z Brukseli

Im wyższe wynagrodzenia osób na stanowiskach publicznych, tym łatwiej przyciągnąć wykwalifikowanych kandydatów z rynku – słychać często od zwolenników sowitego opłacania polityków. Wielu ekonomistów głowiło się już nad tym problemem i jednoznacznych rozstrzygnięć nie ma: są analizy potwierdzające tę tezę i takie, które wykazują odwrotną zależność. Problem polega na tym, że trudno ze wszystkich czynników wpływających na jakość pracy polityka wyizolować tylko zależność od pensji.

Finansowy awans

Ekonomistom trafiła się jednak analityczna gratka. Z jednej kadencji Parlamentu Europejskiego na drugą zmieniono zasady wynagradzania tak, że wiele grup narodowościowych zaczęło zarabiać więcej (niektóre dużo więcej), a mniejszości pensje obniżono. I co się okazało? Ci, którzy dostają więcej, pracują mniej, a ci, którzy zarabiają mniej, pracują więcej.

– Porównując informacje z okresu 2004–2011, można wykazać, że wzrost pensji zmniejszył aktywność na sesjach plenarnych i liczbę zadawanych pytań. Nie miał natomiast wpływu na inne rodzaje aktywności, jak np. na liczbę raportów – twierdzą amerykańscy ekonomiści Naci Mocan i Duha Altindag. Wyniki swoich badań opublikowali właśnie w grudniowym wydaniu naukowego periodyku „The Economic Journal".

Mocan i Altindag wykorzystali fakt, że od 2009 r. zmieniły się zasady wynagradzania eurodeputowanych. O ile w kadencji 2004–2009 politycy zasiadający w Parlamencie Europejskim dostawali pensje równe wynagrodzeniu posła do parlamentu narodowego, o tyle w kończącej się kadencji 2009–2014 pensje są równe dla eurodeputowanych ze wszystkich krajów UE (tak ma być też w przyszłości).

Co to oznacza w praktyce? Przyjrzyjmy się liczbom. Pod koniec poprzedniej kadencji w 2009 r. pensja bułgarskiego eurodeputowanego wynosiła miesięcznie 863 euro, a najlepiej uposażonego europosła włoskiego – 11 tys. 876 euro. Polski eurodeputowany dostawał wtedy 2420 euro. W kolejnej kadencji pensje uległy wyrównaniu do poziomu 38,5 proc. wynagrodzenia sędziego unijnego Trybunału Sprawiedliwości. W 2011 r., który w analizie służy do porównań, dawało to blisko 8 tys. euro. Dla trzech grup narodowych – Włochów, Austriaków i Irlandczyków – oznaczało to degradację finansową. Dla pozostałych – awans, przy czym oczywiście dla biedniejszego wschodniego regionu Europy wzbogacenie było wielokrotne.

Naukowcy przeanalizowali następnie aktywność poszczególnych grup narodowych. I okazało się, że ci, którzy zarabiają więcej niż w poprzedniej kadencji, są teraz mniej aktywni, a ci, którzy zarabiają mniej – bardziej. Różnice nie są znaczące, ale widać tendencję. Wynik wydaje się przeczyć intuicji: pozbawieni części pieniędzy powinni się przecież czuć zniechęceni do pracy, a ci dodatkowo obdarowani – wykazywać wzmożony wysiłek. Ale okazuje się, że wszystko to można wyjaśnić strukturą wynagrodzenia posła.

Otóż wspomniana pensja ma charakter stały, nie zależy więc od aktywności eurodeputowanego. Oprócz tego dostaje on jeszcze tzw. diety. Czyli za każdy dzień poświadczonej obecności w Brukseli lub Strasburgu odbiera w kasie Parlamentu Europejskiego około 300 euro. I tak w 2009 r. tylko za pobyt na sesjach plenarnych (te analizują amerykańscy ekonomiści) eurodeputowany inkasował ok. 18 tys. euro. Polski europoseł za samą obecność na sesjach plenarnych (nie licząc kolejnych wielu dni związanych z udziałem w posiedzeniach komisji czy grup politycznych) mógł więc dodatkowo zarobić 38 proc. swojej pensji podstawowej. Po reformie – już tylko 18 proc.

Z tych diet powinien pokryć koszty swojego życia w Brukseli i Strasburgu, a więc wynajem mieszkania lub hotelu i wyżywienie. Za transport ma płacone osobno.

Wziąć dietę i zniknąć

Co bardziej zaradni eurodeputowani wykorzystują system tak, żeby dostać dietę, ale nie tracić czasu na sesji. Widać to w zestawieniu sporządzonym przez VoteWatch Europe, organizację analizującą głosowania w Parlamencie Europejskim. Można podpisać listę obecności, a potem nie pojawić się na głosowaniu i np. wrócić do kraju, żeby wystąpić w studiu telewizyjnym. W pierwszej dziesiątce europosłów, którzy podpisali listę obecności w danym dniu, a nie wzięli udziału w głosowaniu, jest dwóch Polaków, obaj reprezentują ugrupowanie Solidarna Polska: Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski. Dla statystycznej ścisłości trzeba zaznaczyć, że na czele zestawienia są Jerzy Buzek (Platforma Obywatelska) i niemiecki socjaldemokrata Martin Schulz, ale oni zwyczajowo – jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego – w czasie trwania swojej kadencji nie biorą udziału w głosowaniach. Ziobro i Kurski takiego wytłumaczenia nie mają.

VoteWatch od lat bada wyniki głosowań w Parlamencie Europejskim. W najnowszej analizie sprawdził, którzy europosłowie głosują na tak, a którzy na nie. Otóż najczęściej na tak głosują posłowie z Europy Południowej i Wschodniej: Bułgarzy, Włosi, Litwini i Rumuni. Z kolei na nie są najczęściej eurodeputowani z Europy Północno-Zachodniej, czyli przede wszystkim z Wielkiej Brytanii i Holandii. To oni częściej zasilają szeregi ugrupowań eurosceptycznych.

Pracusie od raportów

Można też prześledzić statystyki aktywności wszystkich eurodeputowanych pod względem różnych kryteriów. Jedno z nich to liczba raportów. W tej kategorii wśród Polaków najbardziej aktywna jest Lidia Geringer d'Oedenberg z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, za nią Danuta Huebner i Tadeusz Zwiefka z PO, Ryszard Czarnecki z Prawa i Sprawiedliwości oraz Sidonia Jędrzejewska z PO.

Warto pamiętać, że raport raportowi nierówny. Na przykład Geringer d'Oedenberg oraz Zwiefka jako członkowie Komisji Prawnej PE sygnują wiele sprawozdań, które są po prostu opiniami do decyzji Komisji Europejskiej, a nie odrębnymi projektami legislacyjnymi. Z kolei wszystkie raporty Sidonii Jędrzejewskiej w Komisji Budżetowej dotyczą jednego projektu budżetu, a wszystkie raporty Ryszarda Czarneckiego w Komisji Kontroli Budżetowej dotyczą dwóch sprawozdań z wykonania budżetu 2008 i 2011.

W innej kategorii – opinii do raportów – na czele ranking znalazł się Piotr Borys z PO. Za nim są Danuta Huebner, Filip Kaczmarek i Jan Kozłowski – wszyscy także z Platformy. Pod względem liczby zapytań parlamentarnych najbardziej aktywny jest Michał Kamiński, za nim Zbigniew Ziobro, Marek Migalski (Polska Razem, wcześniej PJN), Filip Kaczmarek (PO) i Konrad Szymański (PiS).

Korespondencja z Brukseli

Im wyższe wynagrodzenia osób na stanowiskach publicznych, tym łatwiej przyciągnąć wykwalifikowanych kandydatów z rynku – słychać często od zwolenników sowitego opłacania polityków. Wielu ekonomistów głowiło się już nad tym problemem i jednoznacznych rozstrzygnięć nie ma: są analizy potwierdzające tę tezę i takie, które wykazują odwrotną zależność. Problem polega na tym, że trudno ze wszystkich czynników wpływających na jakość pracy polityka wyizolować tylko zależność od pensji.

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021