Ostrzał artyleryjski stolicy prowincji Anbar, która od początku roku kontrolowana jest przez islamskich ekstremistów z organizacji Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL), trwa już od ostatniego weekendu. Według informacji armii irackiej od pocisków zginęło ponad 50 rebeliantów. Zniszczono co najmniej siedem pojazdów, wojsko informuje też o „zneutralizowaniu" 135 silnych ładunków wybuchowych.
Premier Iraku Nuri al-Maliki twierdzi, że na razie nie dał armii rozkazu szturmu na zbuntowane miasto, aby dać miejscowym przywódcom plemiennym kilka dni na rozwiązanie problemu własnymi siłami. Miejscowa ludność ma już dość terroru islamistów, którzy wprowadzili reżim religijny. Ustanowili np. kary za noszenie zachodnich ubrań i golenie bród. Kobietom nie wolno pojawiać się samodzielnie na ulicy ani robić zakupów na bazarach.
Walki rozpoczęły się także w mieście Ramadi, które również zostało opanowane przez ISIL. Tam miejscowe milicje plemienne walczą ramię w ramię z wojskiem. Akcją dowodzi osobiście minister obrony Saadun ad-Dulaimi. Wobec zaciętego oporu mudżahedinów siły rządowe posuwają się bardzo powoli. Dochodzi do krwawych walk o każdą kolejną ulicę.
W zdominowanej przez sunnitów prowincji Anbar opór wobec władz z Bagdadu trwa już od kilku lat. Sunnici są sfrustrowani ciągłym spychaniem ich na margines przez dominujących szyitów i represjami wobec ich przywódców politycznych.
W ostatnim roku w regionie uaktywnili się islamscy radykałowie z ISIL. Organizacja osłabiona wcześniej przez akcje sił specjalnych znów wzmocniła się na tyle, że w styczniu jej bojownicy przepędzili z miasta siły rządowe.