Korespondencja ?z Nowego Jorku
Liderzy Partii Republikańskiej zaczęli się wycofywać z planów przyjęcia w Izbie Reprezentantów kilku ustaw, na które oczekują nie tylko nielegalni imigranci, ale także wielkie technologiczne lobby, daremnie próbujące zatrzymać w USA najbardziej uzdolnionych absolwentów amerykańskich uczelni.
Polityka republikanów w sprawie reformy imigracyjnej nie grzeszy konsekwencją. Kilka dni temu republikanie z wielką pompą ogłosili pryncypia, jakimi powinny być podporządkowane zmiany w systemie imigracyjnym kraju. Mowa była m.in. o wzmocnieniu bezpieczeństwa granic, stworzeniu nowych wiz pracowniczych oraz o ograniczonym programie legalizacji nieudokumentownych cudzoziemców. Jednak już pod koniec minionego tygodnia przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner oświadczył publicznie, że szanse na przyjęcie reformy są niewielkie, ponieważ jego ugrupowanie nie ufa Barackowi Obamie.
Według lidera republikanów jego ugrupowanie ma wątpliwości, czy administracja będzie w stanie wyegzekwować nowe prawo. Republikanom chodzi przede wszystkim o uszczelnienie granic, które wciąż przekracza wielu nielegalnych imigrantów i wybiórcze wyłączanie z deportacji pewnych grup nielegalnych imigrantów oraz próby wprowadzania zmian przez Biały Dom w drodze dyrektyw wykonawczych, z pominięciem Kongresu.
„Nigdy nie przeceniałem trudności z przyjęciem reformy w tym roku" – te słowa Boehnera zabrzmiały dla zwolenników reformy jak wyrok. W praktyce może to oznaczać, że do listopadowych wyborów po prostu nie będzie głosowania nad kilkoma ustawami, które pierwotnie chcieli przyjmować republikanie. Wielu konserwatywnych kongresmanów obawia się, że poparcie reformy imigracyjnej zostałoby źle przyjęte przez ich elektorat.