Prezydent Rosji wysłał w ubiegłym tygodniu list do przywódców 18 państw UE, ostrzegając ich przed możliwym wstrzymaniem dostaw gazu przez Ukrainę. Władimir Putin faktycznie poinformował, że może zatrzymać dostawy gazu na Ukrainę, bo kraj ten zalega z płatnościami. I dał do zrozumienia, że w takiej sytuacji pozbawiona gazu Ukraina może wypompowywać z rurociągu gaz płynący tranzytem do UE. Rosyjski prezydent swoim zwyczajem postanowił nie uznać UE za suwerenny podmiot polityki zagranicznej i list skierował trybem dwustronnym do 18 stolic. – To chyba chodzi o głównych klientów Gazpromu – ocenił wysoki rangą unijny dyplomata. Brukseli trudno więc odpowiedzieć na list, którego nie dostała. Stąd zabiegi na najwyższym szczeblu o to, żeby zainteresowane kraje odpowiedziały wspólnie. – List jest dobrą okazją do przekazania wspólnej europejskiej odpowiedzi – powiedziała niemiecka kanclerz Angela Merkel. W poniedziałek w Luksemburgu spotykają się ministrowie spraw zagranicznych UE, którzy mają ustalić linię postępowania.
UE nie boi się rosyjskich gróźb tak bardzo jak jeszcze w 2009 roku. Wtedy wstrzymanie dostaw na Ukrainę miało rzeczywiście poważne skutki dla wielu państw zależnych od rosyjskiego gazu. Ale jest przynajmniej kilka powodów, dla których dziś krótkoterminowe wstrzymanie tranzytu nie byłoby aż tak bolesne. Po pierwsze jest wiosna, a nie środek zimy, jak wtedy. A ta, która minęła, była dość łagodna, co sprawia, że UE dysponuje zapasami gazu. – Jest ich obecnie 37 mln m sześc., ale kraje są w trakcie uzupełniania zapasów – poinformowała Sabine Berger, rzeczniczka Komisji Europejskiej. To pokrywa średniomiesięczne zapotrzebowanie na gaz w całej UE, a przecież dostawy z Rosji przez Ukrainę to tylko część zaopatrzenia w ten surowiec. Po drugie kryzys z 2009 r. zmienił wiele. Powstają łączniki energetyczne między krajami, mechanizmy odwróconego przepływu umożliwiające pompowanie gazu z zachodu na wschód Europy, systemy wczesnego ostrzegania o zakłóceniach, a wreszcie przepisy zobowiązujące państwa członkowskie do utrzymywania odpowiedniej ilości gazu w magazynach podziemnych. Na razie alarmu nie ma. – Nie mamy żadnych informacji o niestabilności w zaopatrzeniu w gaz – powiedziała rzeczniczka. KE zaapelowała jednak do obu partnerów o respektowane swoich zobowiązań międzynarodowych: do Rosji jako dostawcy i Ukrainy jako kraju tranzytowego.
Unijni ministrowie będą też próbowali wspólnie odpowiedzieć na wspierane przez Rosję akcje destabilizacji sytuacji na wschodzie Ukrainy. – To nie może pozostać bez odpowiedzi – mówił w ostatni piątek unijny dyplomata. Wszystko wskazuje jednak na to, że na razie odpowiedź będzie skromna. – Prawdopodobnie będzie apel do Komisji Europejskiej o przygotowanie propozycji wydłużenia listy osób objętych sankcjami wizowymi i zamrożeniem aktywów – mówi inny dyplomata. Dziś w Luksemburgu nie poznamy więc nazwisk, ale niewykluczone, że w przyszłości zostanie stworzona możliwość wpisania na listę nie tylko osób fizycznych, ale też np. firm. Nie ma jednak na razie zgody na szersze sankcje gospodarcze. Choć wiele krajów, takich jak Szwecja czy Wielka Brytania, uważa, że Rosjanie eskalują napięcie i trzeba się zastanowić nad twardą odpowiedzią. Zbyt duży jest jednak opór południa Europy, a także niektórych państw naszego regionu (Węgier, Bułgarii czy Słowacji) oraz Niemiec. Te same kraje sprzeciwiają się polsko-brytyjsko-szwedzkiej propozycji wysłania na Ukrainę misji cywilnej, która pomogłaby reformować policję, służby celne czy żandarmerię. – Sens takiej misji budzi wątpliwości – przyznał unijny dyplomata. Urzędnicy w Brukseli pracują nad takim rozwiązaniem, które nie będzie polityczną demonstracją antyrosyjską, nie do przyjęcia dla grupy krajów, ale jednocześnie posłuży osiągnięciu tego samego ważnego celu: reformy policji. – Można się zastanowić nad stworzeniem grupy wsparcia lub rozszerzeniem mandatu misji już funkcjonującej na granicy Ukrainy z Mołdawią – tłumaczy dyplomata.