Rozejm ogłosił w zeszły piątek prezydent Petro Poroszenko, miała to być część jego planu przywrócenia pokoju w regionie, od kwietnia wstrząsanego walkami z rosyjskimi bojówkarzami. Obecnie nie wiadomo, czy zawieszenie broni zostanie przedłużone, sam Poroszenko przebywa w Brukseli na ceremonii podpisania umowy o stowarzyszeniu z Unią Europejską.
Ukraiński prezydent powiedział w czwartek, że jest gotów zawrzeć porozumienie pokojowe z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem. Nikt już nie ma wątpliwości, że problemem na wschodniej Ukrainie nie są wcale separatyści, ale przywódcy Rosji, którzy zaopatrują ich w broń i sprzęt. Na terenie Rosji formowane są oddziały, które potem przedostają się przez granicę, nie niepokojone przez rosyjską straż.
Na razie Kreml nie odpowiedział na wezwanie Poroszenki, jedynie jeden z doradców Putina, nacjonalistyczny polityk Siergiej Głaziew nazwał ukraińskiego przywódcę „faszystą". Faktycznie obie strony przestrzegały zawieszenia broni jedynie w ciągu kilku dni: od niedzieli do środy. Przez cały zeszły weekend trwały jeszcze ataki separatystów na wojskowe posterunki, zaś w nocy z wtorku na środę Rosjanie zestrzelili pod Słowiańskiem ukraiński helikopter, w którym było 9 żołnierzy. Po tym incydencie prezydent Poroszenko rozkazał wojskom „bez wahania" odpowiadać na zbrojne prowokacje.
Według ukraińskich władz w ciągu obowiązywania zawieszenia broni oddziały wojskowe był atakowane 44 razy. Nie doczekawszy końca rozejmu separatyści już w czwartek rozpoczęli atak na ukraińskie posterunki.
W Doniecku od popołudnia do nocy trwał szturm na koszary jednostki Gwardii Narodowej. Separatyści zdobyli je, nie wiadomo, co się stało z żołnierzami. Nocą zaś silne ataki przypuszczono na posterunki ukraińskie w Kramatorsku, Słowiańsku i koło Amwrosijewki (leżącej w pobliżu rosyjskiej granicy). Do ataków Rosjanie użyli co najmniej 8 czołgów, ale dwa z nich Ukraińcy zniszczyli.