W ocenie ekspertów wojskowych atakujące już centrum Iraku siły ISIS może powstrzymać tylko lotnictwo, którego islamiści nie posiadają w ogóle. Problem w tym, że siły powietrzne Iraku są dziś bardzo słabe. Z czasów Saddama Irak odziedziczył mało samolotów, które są w złym stanie. Na dodatek w czasie inwazji amerykańskiej dyktator odesłał swoje najcenniejsze siły powietrzne do Iranu, aby uchronić je przed zniszczeniem i część z nich nie powróciła.
Irak dopiero kilka lat temu rozpoczął reorganizację sił powietrznych, ale proces ten jest kosztowny i powolny. Na dodatek amerykański koncern Lockheed Martin, który wygrał przetarg na dostawę 36 myśliwców bojowych dramatycznie spóźnia się z dostawami swoich F-16. Irakijczycy zamówili też 28 czeskich samolotów L-159. Formalnie są to maszyny szkoleniowe, ale doskonale nadają się do wykorzystania bojowego.
To właśnie z powodu amerykańskiego spóźnienia premier Nuri al Maliki już w ubiegłym tygodniu domagał się, by Amerykanie wsparli wojska irackie własnym lotnictwem z pokładu lotniskowca „George Bush". Brak zdecydowanej odpowiedzi wywołał frustrację irackiego premiera, który publicznie oświadczył, że „trzeba było kupić samoloty od Szwedów albo Francuzów, to nie mielibyśmy takich kłopotów".
Amerykanie zapewnili go, że dostawy F-16 zostaną przyspieszone, a na razie Irak otrzyma dostawę ok. 500 bardzo skutecznych rakiet Hellfire. Na wsparcie amerykańskiego lotnictwa Maliki chyba na razie nie może liczyć po tym jak mimo usilnych perswazji sekretarza stanu Johna Kerry'ego demonstracyjnie odmówił stworzenia rządu jedności narodowej, w którym szerzej reprezentowani byliby sunnici.
W tej sytuacji Maliki zaskoczył wszystkich oświadczając, że poradzi sobie bez Amerykanów, a islamistów odeprze samolotami rosyjskimi. Szczegóły tego planu nie są bliżej znane, ale wiadomo że Irakijczycy w trybie pilnym kupili w Rosji i na Białorusi pewną ilość używanych samolotów bojowych (prawdopodobnie chodzi o starsze wersje samolotów Su-27 albo Mig-29).