Ukraińskie oddziały dotarły do granic Doniecka i Ługańska – dwóch milionowych miast na wschodzie kraju będących głównymi siedzibami separatystów. Na północ i zachód od Doniecka wojsko rozbiło grupy bojówkarzy.
Chaos przegranej
Część działaczy tzw. Donieckiej Republiki Ludowej twierdzi, że jej armia została prawie całkowicie rozbita. Niektórzy liderzy wpadli w panikę. Zaczęto „ewakuować budynek administracji obwodu" donieckiego. Gmach został zajęty przez nich 6 kwietnia, od tego czasu był główną siedzibą władz Republiki i sztabu rosyjskich formacji w regionie. „Teraz próbują wywieźć z miasta broń i zasoby finansowe" – poinformowała ukraińska Rada Obrony.
Atak armii wywołał kłótnie w obozie separatystów. W Doniecku, zamiast walczyć z wojskiem, separatyści stoczyli między sobą kilkugodzinną walkę o kontrolę nad miejscową komendą milicji. W bijatykę w centrum miasta zaangażowały się co najmniej trzy oddziały, ale nikt nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Większość dziennikarzy podejrzewa, że była to zwykła próba puczu i usunięcia obecnych liderów Donieckiej Republiki, ale skończyła się niczym i oddziały rozjechały się do swoich baz.
Ciężkie walki toczy ukraińska armia również koło Ługańska. Dotarła do jego północnych przedmieść, rozbijając separatystów. Analitycy wskazują jednak na ograniczenia wojskowej operacji, Kijów nie chce prowadzić walk w dużych miastach, doprowadzi to bowiem do ogromnych strat wśród zwykłych mieszkańców.
„Ukraińska armia nie potrafi wykorzystać sukcesów swojego lotnictwa i artylerii, nie ma grup szturmowych, które zajmują teren i niszczą przeciwnika" – rosyjski ekspert wojskowy, pułkownik Władimir Murochowski, wskazał gazecie „Kommiersant" inną przyczynę. Murochowski porównywał walki w Donbasie z rosyjską wojną w Czeczenii, podkreślając brak wyszkolenia i odpowiedniego wyposażenia ukraińskich oddziałów.