Rocznica zabójstwa Anny Politkowskiej

To była mało znana dziennikarka – powiedział prezydent Władimir Putin dzień po jej zamordowaniu.

Publikacja: 07.10.2014 02:00

Osiem lat temu mordercy zastrzelili jedną z najlepszych rosyjskich dziennikarek. Miała 48 lat. Zlece

Osiem lat temu mordercy zastrzelili jedną z najlepszych rosyjskich dziennikarek. Miała 48 lat. Zleceniodawców zabójstwa do dziś nie odnaleziono

Foto: AFP/DDP, Jens Schlueter Jens Schlueter

Osiem lat temu dziennikarkę na klatce schodowej domu, w którym mieszkała, dosięgły trzy kule z pistoletu. Gdy upadła, morderca wystrzelił czwarty raz – w głowę. Taki strzał w radzieckich i rosyjskich służbach specjalnych nazywa się „wystrzał kontrolny". Na wszelki wypadek: by mieć 100-procentową pewność, że zadanie zostało wykonane, a ofiara nie żyje. I nic już nie powie, nikogo nie rozpozna... Ale wykonać go mogą tylko ludzie o stalowych nerwach: przydeptać drgające jeszcze ciało ofiary, by zmniejszyć ryzyko spudłowania, spokojnie wycelować i wystrzelić. Nie zważając przy tym, że już pierwsze strzały mogły wywołać alarm w całej okolicy.

Politkowska zginęła 7 października, w dniu urodzin prezydenta Rosji Władimira Putina. W Moskwie od razu powstało podejrzenie, że śmierć kobiety była makabrycznym prezentem urodzinowym. Podarkiem godnym „opriczniny" Iwana Groźnego czy enkawudzistów Jeżowa i Berii. „Urodziny u Putina" – tak właśnie nazwała swoją sztukę teatralną o śmierci Politkowskiej niemiecka reżyserka Petra Louisa Meyer. Urodziny, na których bawił się również były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder.

Dzień po nich dziennikarka miała dostarczyć do swojej redakcji tygodnika „Nowaja Gazieta" artykuł o torturach w Czeczenii. Podobno na nagraniach wideo, które miała przynieść razem z tekstem, widać dzisiejszego władcę Czeczenii Ramzana Kadyrowa, jak osobiście bije i torturuje zatrzymanych. Podobno, bo nagrań nikt już nie zobaczył, gdyż policja je zarekwirowała.

Obrońcy praw

W ciągu ośmiu lat od jej śmierci w Rosji zginęło co najmniej 36 dziennikarzy: zastrzelonych, zadźganych nożami, zatłuczonych pałkami na śmierć. Jedna trzecia z nich pochodziła z północnego Kaukazu i tam pracowała w rozlicznych miejscowych redakcjach. Większość śledztw zakończyła się znalezieniem sprawców – jeśli zabójstwa dokonano gdzieś w Rosji. Niewielu morderców natomiast złapano na Kaukazie, akta większości dziennikarskich zabójstw lądują w archiwach na najwyższych półkach przeznaczonych dla przestępstw niewykrytych.

Tam bowiem, na Kaukazie, w wielu przypadkach dziennikarze są jednocześnie obrońcami praw człowieka. Tak jak i pierwsza spośród nich Politkowska – a to śmiertelnie niebezpieczne zajęcie.

Jednak żadne z prawie 40 zabójstw dziennikarzy nie wstrząsnęło opinią publiczną tak jak zastrzelenie moskiewskiej dziennikarki.

– Niektóre osoby ukrywające się przed rosyjskim wymiarem sprawiedliwości dawno nosiły się z zamiarem złożenia kogoś w ofierze, by zaszkodzić Rosji, wywołać falę antyrosyjskich nastrojów na świecie – tłumaczył Władimir Putin po swojemu kulisy śmierci Politkowskiej.

– [Zabójstwo] wygodne jest tylko tym ludziom i strukturom, które nakierowane są na destabilizację sytuacji w kraju, zmianę porządku konstytucyjnego, wywoływanie kryzysów w Rosji, powrót do poprzedniego systemu rządzenia, gdy o wszystkim decydowały pieniądze i oligarchowie – wtórował prezydentowi rosyjski prokurator generalny Jurij Czajka.

„Fala antyrosyjskich nastrojów na świecie", „zmiana konstytucyjnego porządku", „wywołanie kryzysów w Rosji" – nieźle jak na „mało znaną dziennikarkę".

Samotnie w tłumie

W rzeczy samej Anna była bardzo znana. Na tyle, na ile oczywiście może być znany dziennikarz piszący do gazet w epoce mediów elektronicznych: telewizji, internetu czy radia. Ona sama była trochę jak nie z tej epoki: trudno byłoby ją sobie wyobrazić jako prowadzącą czy nawet uczestnika telewizyjnego show lub choćby prowadzącą wieczorne wydanie telewizyjnych wiadomości – nieodmiennie wiadomości dobrych dla władzy. Ale była dziennikarką uczciwą, co przyznają zarówno jej znajomi, czytelnicy, jak i ideowi przeciwnicy.

Miała bowiem i takich, jak na przykład Michaił Leontiew (obecnie już nie dziennikarz, ale szef służby prasowej naftowego koncernu Rosnieft, na którego czele stoi były oficer KGB Igor Sieczin). „Państwowotwórczy" czy może „imperialny" Leontiew wielokrotnie miał pretensje do Politkowskiej o to, że należy do ludzi, „którzy w warunkach wojny świadomie lub nieświadomie działali na rzecz wroga". Nigdy jednak nie zarzucił jej nieuczciwości czy pisania w zamian za jakieś korzyści. Ani on, ani nikt inny nawet nie śmiał tego uczynić, mimo widocznego gołym okiem korumpowania finansowego i politycznego rosyjskich dziennikarzy, szczególnie w Moskwie.

Dziennikarka bez przerwy upominała się o ludzi, których nikt nie bierze pod uwagę, tworząc wielkie, strategiczne plany. Tam lądują w podrozdziale „straty nieuniknione". Mieszkańcy Dagestanu, Czeczenii czy Inguszetii, po których przeszedł walec rosyjskiej armii. Wegetujący w spalonych domach, okradani, porywani i zabijani przez kolejne fale atakujących.

Każdy z nich wiedział, że gdzieś daleko, w Moskwie, była taka Anna, do której można się zwrócić o pomoc, gdy już nie będzie innego wyjścia. A ona przyjdzie z pomocą, choćby kosztem swego zdrowia. W końcu okazało się, że i życia.

Uratowała ?człowiekowi życie

Kilkakrotnie na przykład opisywała porwania dla okupu dokonywane przez różne bojówki na usługach rosyjskich władz. Zazwyczaj po jej artykułach wypuszczano aresztowanych. Bliska znajoma Anny, dziennikarka Julia Łatynina, wspominała na przykład historię byłego sędziego z Inguszetii Raszida Ozdojewa. Sędzia poprosił Łatyninę o pomoc: najpierw zaginął jego starszy syn, a potem młodszy, gdy próbował znaleźć brata. Łatynina nie chciała się angażować, porwanych było już zbyt wielu, to nie był dziennikarski news. Odmówiła, a Politkowska nawet się nie zawahała. Po kilku jej artykułach jeden z synów się odnalazł. – No cóż, ja postąpiłam jak dziennikarz, Anna uratowała człowiekowi życie – wspominała Łatynina.

W 1999 roku nie tylko opisywała tragedię ludzi różnych narodowości zatrzaśniętych jak w pułapce w domu starców w Groznym, mieście ogarniętym wojną, ale też zorganizowała ich ewakuację stamtąd i znalazła im nowe miejsca do życia. Rok później władze zwiozły ponad 20 pensjonariuszy z powrotem w akcji propagandowej pod hasłem „Postępuje normalizacja". Po czym okazało się, że wegetują oni w rozbitym budynku, bez prądu, wody, żywności i choćby podstawowej opieki lekarskiej. No i znów Anna ruszyła im z pomocą, poprzez gazetę organizując zbiórkę darów i sama wioząc je do Czeczenii.

W jednym z artykułów oskarżyła 45. pułk spadochroniarzy o to, że utworzył w swojej bazie obóz koncentracyjny dla Czeczenów, gdzie torturują złapanych. Aresztowanych powoli zaczęto wypuszczać, ale oficerowie, a nawet żołnierze odgrażali się, że zrobią z nią porządek i... rok później sami poprosili ją o pomoc. Idącym na wojnę w Czeczenii obiecywano rozliczne dodatki finansowe do żołdu, przesunięcie do przodu w kolejce oczekujących na mieszkanie etc. A tymczasem okazało się, że „naczalstwo" świsnęło pieniądze i nikt nic nie dostanie. No i Anna znów kołatała o sprawiedliwość, jakkolwiek dziwnie by to słowo brzmiało w takim kontekście. Ale złodziej pozostaje złodziejem, nawet jeśli ukradł pieniądze przeznaczone na nagrody za torturowanie.

– Ona nie była dziennikarzem, ale wojownikiem, zajadłym wojownikiem walczącym z rządzącym reżimem – mówił o niej Leontiew.

„Będziesz przeciw, czeka cię kulka"

Sama Politkowska nie ukrywała rosnącej niechęci do ludzi, którzy uchwycili władzę w Rosji z rąk starzejącego się Jelcyna. „Za co znielubiłam Putina? Za prostactwo, które jest gorsze od złodziejstwa. Za cynizm. Za rasizm. Za niekończącą się wojnę. Za kłamstwo. (...) Za trupy niewinnych, które towarzyszyły całej jego pierwszej kadencji (jako prezydenta, w latach 2000–2004). Trupy, których mogło nie być" – pisała dwa lata przed swoją śmiercią.

„Staczamy się z powrotem w sowiecką otchłań, w informacyjną próżnię (...). Wszystko, co nam zostało, to internet, który pozostaje stosunkowo swobodny. Cała reszta mediów, jeśli chcesz tam iść i pracować jako dziennikarz, jest całkowicie podporządkowana Putinowi. Jeśli będziesz się sprzeciwiał, czeka cię śmierć: trucizna, kula, a może proces sądowy – co tam przypasują ci nasze służby specjalne" – to też pisała dwa lata przed tym, nim ją samą dosięgły kule na własnej klatce schodowej.

A było to cztery lata przed wybuchem wojny rosyjsko-gruzińskiej i dziesięć lat przed atakiem Rosji na Ukrainę...

Osiem lat temu dziennikarkę na klatce schodowej domu, w którym mieszkała, dosięgły trzy kule z pistoletu. Gdy upadła, morderca wystrzelił czwarty raz – w głowę. Taki strzał w radzieckich i rosyjskich służbach specjalnych nazywa się „wystrzał kontrolny". Na wszelki wypadek: by mieć 100-procentową pewność, że zadanie zostało wykonane, a ofiara nie żyje. I nic już nie powie, nikogo nie rozpozna... Ale wykonać go mogą tylko ludzie o stalowych nerwach: przydeptać drgające jeszcze ciało ofiary, by zmniejszyć ryzyko spudłowania, spokojnie wycelować i wystrzelić. Nie zważając przy tym, że już pierwsze strzały mogły wywołać alarm w całej okolicy.

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 799
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 797
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 796
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił