Tym razem poszło o pieniądze. Komisja Europejska chce, aby Zjednoczone Królestwo wpłaciło do 1 grudnia dodatkowo 2,1 mld euro do kasy Brukseli. To wynik nowej kalkulacji brytyjskiego dochodu narodowego i, co za tym idzie, udziału kraju w całym bogactwie Unii. Paradoksalnie dzięki śmiałym reformom wprowadzonym przez Davida Camerona od przejęcia władzy w 2010 r. Wielka Brytania rozwija się szybciej niż większość krajów Unii i przez to musi płacić większą składkę.
Merkel mówi „nie"
– Będziemy walczyć z tą decyzją na wszelkie możliwe sposoby. Nie zapłacimy niczego na kształt dwóch miliardów euro – oświadczył w poniedziałek w parlamencie w Westminsterze szef rządu.
Aby powstrzymać odpływ wyborców od torysów do eurosceptycznej Partii Niepodległościowej Zjednoczonego Królestwa (UKIP), Cameron już miesiąc temu zapowiedział, że będzie się starał ograniczyć liczbę imigrantów, którzy przyjeżdżają z innych krajów Unii Europejskiej. To wywołało ostry sprzeciw w Polsce. Ale, co jeszcze ważniejsze, w niedzielę kanclerz Angela Merkel zapowiedziała w wywiadzie dla „Sunday Timesa", że nie zgodzi się na modyfikację obowiązującej od 1957 r. zasady swobodnego przemieszczania się osób.
W środę kanclerz skarbu George Osborne spotka się z niemieckim ministrem finansów Wolfgangiem Schaeuble. Ale i tym razem szanse na wymuszenie ustępstw Brukseli są nikłe. Jacek Dominik, który jeszcze przez kilka dni będzie pełnił funkcję komisarza ds. finansowych Unii, oświadczył, że jeśli Londyn nie wpłaci w terminie należnej sumy, Unia zacznie naliczać odsetki. Ostrzegł także, że podjęcie walki o zmianę reguł budżetowych jest dla Camerona ryzykowne, bo chodzi o regulacje, które wprowadzają także potężną (w tym roku prawie 6 mld euro) ulgę w składce, jaką Brytyjczycy powinni wpłacać do unijnej kasy.
– To będzie otwarcie puszki Pandory, bo brytyjski rabat jest kontrowersyjny dla wielu krajów – ostrzegł Dominik.