Wszystko działo się w trudno dostępnej prowincji Szabwa w południowym Jemenie, gdzie od lat panuje Al-Kaida do spółki z przywódcami plemiennymi. Zanim sukcesów w Syrii i Iraku nie zaczęli odnosić bojownicy samozwańczego Państwa Islamskiego, to ten teren najbardziej spędzał sen z oczu skupionym na walce z dżihadystami Amerykanom. Z Jemenu pochodzi najwięcej podejrzanych o terroryzm, których Amerykanie umieścili w więzieniu w Guantanamo.
W sobotę kilkudziesięciu komandosów amerykańskich próbowało uwolnić przetrzymywanego przez Al-Kaidę rodaka, fotoreportera Luke'a Somersa, uprowadzonego na ulicach stolicy, Sany, we wrześniu zeszłego roku. Rozkaz wydał osobiście Barack Obama.
Niestety, operacja się nie powiodła. Zginął nie tylko 33-letni Somers (postrzelony przez swoich oprawców zmarł po przewiezieniu na amerykański okręt), ale i przetrzymywany razem z nim nauczyciel z RPA Pierre Korkie. Według BBC amerykańskie służby nie wiedziały, że Korkie jest w tym samym miejscu. A jego uwolnienie było już wynegocjowane, twierdzi organizacja charytatywna, która się tym zajmowała. Miał być wypuszczony już w niedzielę, ale Amerykanie „wszystko zepsuli".
Władze amerykańskie sugerowały jednak, że nie miały wyjścia, musiały podjąć próbę odbicia Somersa, bo dwa dni wcześniej Al-Kaida zapowiedziała, iż zabije go w ciągu 72 godzin.
Obama podziękował za „partnerstwo" w operacji władzom Jemenu. Nie były z tego zadowolone, szybko zaprzeczyły, że miały z tym coś wspólnego. Są w wyjątkowo delikatnej sytuacji. Balansują między fundamentalistami sunnickimi, czasem powiązanymi z Al-Kaidą, oraz szyickimi, którzy nieoczekiwanie urośli ostatnio w siłę i podbili pół kraju. Problemem są jeszcze separatyści z południa i były dyktator Ali Abdullah Saleh, niegdyś sojusznik USA, miesiąc temu objęty przez Amerykanów sankcjami.